Paulina Młynarska to się chyba z powołaniem pomyliła. Zamiast marnować swój talent w dziennikarstwie, powinna na dobre zająć się psychologią i psychoanalizą. I zatrudnić się w Białym Domu. Jako... osobisty coach Melanii Trump - pisze Małgorzata Terlikowska.
Mam nadzieję, że list Pauliny Młynarskiej do Melanii Trump zostanie błyskawicznie przetłumaczony na angielski i odczytany nowej Pierwszej Damie. Tyle w nim rad, a wiadomo – dobre rady zawsze w cenie. Tylko nie wiem, czy żona prezydenta USA będzie szczęśliwa, kiedy dowie się, do jakich wniosków doszła czołowa polska dziennikarka. Bo Paulina Młynarska przeprowadziła błyskotliwą analizę związku Melanii i Donalda Trumpów. Związku oczywiście patriarchalnego (fuj!), opartego na przemocy (to wynika z samej definicji patriarchatu), związku, w którym kobieta zajmuje ostatnie miejsce w szeregu, za psem (Trumpowie nie mają psa? Szybko muszą sobie kupić, albo lepiej „adoptować”, żeby zachować właściwą hierarchię w Białym Domu).
Zaczyna Młynarska z grubej rury – od momentu inauguracji. Docenia piękną sukienkę Melanii, ale nie daje jej spokoju smutek, który ponoć malował się na twarzy Pierwszej Damy. Może to były nerwy, może stres? Paulina Młynarska takich kwestii pod uwagę nie bierze: „Niezwykle ważna uroczystość. Wystroiłaś się, chcesz zrobić jak najlepsze wrażenie. Ludzie patrzą. Ludzie gadają. Czujesz się może trochę niepewnie, ale wiesz, że nie możesz zawieść, bo będzie dym. To ma być JEGO święto. Uśmiechasz się czule, starasz się MU przypodobać, ale w jednym mgnieniu oka, jednym słowem, może tylko spojrzeniem, on "usadza" Cię. Wiesz, że będzie źle, kiedy zostaniecie sami. Znasz ten schemat. Już on Cię urządzi”. Skąd Paulina Młynarska ma taką wiedzę? Czy to projekcja jakichś traumatycznych własnych doświadczeń z licznych związków? Czego więc Melania Trump powinna się spodziewać? Piąchy w nos, podbitego oka.., Lepiej się nie zastanawiać, co tam Trump w czterech ścianach Melanii może zrobić. Melania też się nad tym niech nie zastanawia. Lepiej niech posłucha rady doświadczonej ciotki: „Jak długo już w tym tkwisz? Dlaczego nie potrafisz powiedzieć: "dość"? Czego się boisz? Skutkiem jakich życiowych błędów wylądowałaś u boku tego przemocowego pajaca, który rechocze, że może mieć każdą i każdą złapać za cipkę, kiedy tylko zechce? Ludzie patrzą i myślą: taka piękna kobieta, a związała się ze starym bogatym satyrem. Zrobiła to dla pieniędzy! Dziwka!”.
Z tego histerycznego tonu Pauliny Młynarskiej wyłania się obraz jakiegoś strasznego związku. Tymczasem szkoda, że autorka tego dramatycznego w swej wymowie listu nie spojrzała choćby na zdjęcia z balu, na którym państwo Trumpowie niczym gołąbeczki tańczą wpatrzeni w siebie, uśmiechnięci i zrelaksowani. Ale to już nie pasuje do tej retoryki. Przecież z góry wiadomo, że związek opowiadającego się za tradycyjnymi wartościami mężczyzny i pięknej kobiety absolutnie nie może być szczęśliwy. To się Paulinie Młynarskiej w głowie nie mieści. A szkoda, bo małżeństwo naprawdę daje ludziom szczęście, znacznie większe niż zmienianie partnerów jak rękawiczki.
Skoro już Melania Trump wie, co zrobić powinna, Paulina Młynarska przy okazji postanawia dokopać Polsce. To w końcu takie nowoczesne, opluć swoją Ojczyznę. Ja tam nie wiem, na ile problemy kraju w środkowej Europie zajmują Pierwszą Damę Ameryki, ale pewnie wie to autorka listu, skoro postanawia się nimi podzielić. Może liczy na wsparcie Melanii? Za takie dobre rady to jakaś wdzięczność się chyba należy, prawda?
Jakież to problemy podnosi Młynarska. Ot, choćby to, że pewne ministerstwo przestało finansować organizację pomagającą ofiarom przemocy domowej. Szkoda, że przy okazji nie dodała, że działa wiele innych miejsc, w których kobiety mogą znaleźć pomoc. I te bogatsze, i te biedne „które dostają w zęby na kolację albo słyszą, że się je zniszczy, jeśli tylko zaprotestują, albo zechcą się wyprowadzić od tyrana”. Nie zająknęła się Młynarska choćby o domach samotnej matki, w przeważającej części (jeśli nie wszystkie) prowadzone przez zakony czy organizacje związane z Kościołem katolickim. Ale po co o tym pisać, jeszcze się okaże, że pomagają kobietom wcale nie ci, którzy na każdym kroku widzą przemoc domową. Siostry feministki o przemocy krzyczą, a dach nad głową kobietom dają siostry zakonne. Taki to paradoks.
Nie mogła Młynarska nie nawiązać do pierwszej decyzji Donalda Trumpa, zapowiadanej zresztą podczas kampanii wyborczej: „W tym kraju dużo się pisze o odbieraniu kobietom tych samych praw, które twój facet jednym podpisem załatwił, likwidując finansowanie programu świadomego planowania rodziny, ponieważ dawał on dostęp do bezpłatnej aborcji tym, które nie są w stanie zdecydować się na macierzyństwo”. Trump zdecydował, że ze środków federalnych nie będzie można finansować międzynarodowych organizacji aborcyjnych, które promują i przeprowadzają aborcję poza granicami USA. W nosie miał feministyczne marsze, pokrzykiwania i pogróżki. Szkoda, że takiej odwagi zabrakło polskim politykom.
Ostatni akapit listu o Polsce też jest ciekawy. Można się z niego dowiedzieć, że „alimenciarze to wręcz elita narodu”. A jeden, najbardziej znany stoi nawet na czele organizacji całym sercem popieranym przez Paulinę Młynarską. Oddać trzeba, że za lewe faktury to dziennikarka nawet go publicznie skarciła, co nie zmienia faktu, że dumnie maszerowała w organizowanych przez niego marszach. Szkoda, że nie wspomniała Młynarska, jak jej siostry feministki oklaskiwały tegoż pana na Kongresie Kobiet. Tak, tym samym, na którym wieszały psy na innych alimenciarzach. Ach, jakaż ta feministyczna pamięć jest wybiórcza.
Najlepsza jest końcówka listu, ponieważ jest zaprzeczeniem tych wszystkich ideałów,za które dziennikarka i jej feministyczne środowisko dało by się pociąć. Młynarska zapomniała, że sama walczy z dyskryminacją, wykluczeniem, hejtem. No to hejtem pojechała. No tak, pod adresem facetów to można, prawda? A jeśli ten facet jest pro-life to już w ogóle żadnehamulce nie obowiązują. Dlatego w ciepłych słowach scharakteryzowała Donalda Trumpa jako „otyłego blądasa”. Jakie to typowe dla tego nowoczesnego i otwartego środowiska, walczącego o tolerancję i przeciwko mowie nienawiści. Kiedy brakuje argumentów, to zawsze można sięgnąć po argumenty ad personam. I niech mi nikt nie tłumaczy, że „otyły blondas” to takie miłe i ciepłe określenie. Bo nie jest.
Starczy już o tej Polsce, wraca Młynarska znów do Melanii, jej pięknej sukni, smutnych oczu i męża tyrana (gdyby nie był tyran, to jeszcze zwiększyłby finansowanie organizacji proaborcyjnych). Bo Młynarska już wie, że Melania Trump ma dość tego swojego męża (tylko może jeszcze o tym nie wie). Gdyby jednak uznała, że koniec tej zabawy, niech wie, że nie jest sama. Zawsze możesz liczyć na wsparcie sióstr z Polski: „Jest kilka dziewczyn na świecie i w Polsce, które Cię nie osądzą”. Zatem o dach nad głową Melania Trump martwić się nie musi.
Można się z listu do Melanii Trump nabijać,ale można spojrzeć na niego także z innej strony. Naprawdę Paulinę Młynarską obchodzi małżeństwo Trumpów? Nie ma ona innych problemów, tylko roztrząsać, czy Melania w tym związku jest szczęśliwa czy nieszczęśliwa i kiedy powinna od męża zwiać? A może to rzutowanie własnych fobii i doświadczeń na związki innych? Dla mnie to głos smutnej i frustrowanej kobiety, która nie doświadczyła prawdziwej miłości i nie może pojąć, że inni w swoich związkach mogą być spełnieni i szczęśliwi. I to dziennikarkę najbardziej boli.
Małgorzata Terlikowska