Secret Service, służba odpowiedzialna za ochronę prezydentów USA, wzmocniła ochronę Białego Domu po tym, jak dwa dni pod rząd dwaj intruzi próbowali dostać się do prezydenckiej rezydencji – a jednemu z nich się to udało.
Agenci Secret Service aresztowali za wkroczenie na teren prywatny kolejnego intruza. Mężczyzna najpierw podszedł pod bramę prowadzącą do Białego Domu, został zawrócony przez ochronę, po czym, niezrażony odmową, przyjechał wrócił w to samo samochodem i nie chciał się oddalić. Innych szczegółów nie podano.
42–letni Omar Gonzales, który został zatrzymany w piątek, dotarł znacznie dalej – udało mu się wspiąć po ogrodzeniu otaczającym rezydencję, przebiec trawnik i dostać się do środka przez drzwi frontowe. Po ujęciu został przewieziony do szpitala, gdzie przechodził badania.
W sobotę prokuratura generalna poinformowała, że wbrew początkowym przypuszczeniom mężczyzna był uzbrojony – miał przy sobie nóż. Postawiono mu zarzut nielegalnego wkroczenia na chronioną posesję oraz posiadania "śmiercionośnej lub niebezpiecznej broni".
Rzecznik Secret Service Ed Donovan przekazał w sobotę, że w sprawie piątkowego incydentu wszczęto już wewnętrzne śledztwo.
Jak pisze agencja Reutera, było to jedno z najpoważniejszych naruszeń bezpieczeństwa Białego Domu za prezydentury Obamy, które sprowokowało pytania o to, czy ochrona prezydenckiego kompleksu – w skład której wchodzą m.in. agenci Secret Service i snajperzy – jest wystarczająca.
Podczas obu incydentów Obamy ani nikogo z jego rodziny nie było w Białym Domu; spędzają weekend w Camp David w stanie Maryland.
Prezydent w sobotę zapewnił, że mimo incydentów dalej ufa swojej ochronie. – Prezydent ma pełne zaufanie do Secret Service i jest wdzięczny agentom i agentkom, którzy codziennie chronią jego samego, jego rodzinę i Biały Dom – przekazał rzecznik Frank Benenati. Dodał, że Obama oczekuje, iż dochodzenie w sprawie zajść zostanie przeprowadzone "z tym samym profesjonalizmem i oddaniem służbie, jakiego Amerykanie oczekują od Secret Service".