W grudniowym numerze miesięcznika „Wpis” ukazała się rozmowa rosyjskim pisarzem, krytykiem polityki Kremla, dysydentem i obrońcą praw człowieka w ZSRS, Władimirem Bukowskim. Oto obszerne fragmenty.
Gabriel Kayzer: Czego możemy spodziewać się po prezydenturze Donalda Trumpa?
Władimir Bukowski: Na pewno nie będzie on zwyczajnym prezydentem. Jego poglądy wskazują, że nie jest on partyjnym aparatczykiem. Republikanie poparli jego kandydaturę tylko dlatego, że zostało to na nich wymuszone. Poglądy Trumpa nie są bowiem tożsame z poglądami Partii Republikańskiej. Widać między nimi wyraźny rozdźwięk. Te różnice na pewno dadzą o sobie znać w przyszłości. Trzeba jednak pamiętać, że Donald Trump przez lata dokładnie obserwował wszystkie aspekty uprawiania polityki i jest człowiekiem ostrożnym.
Jeśli chodzi o politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, to na chwilę obecną można przewidzieć, że Donald Trump skupi się przede wszystkim na zniesieniu różnych ograniczeń, które krępują dzisiaj Amerykę. On jest przeciwko globalizacji i przeciwko angażowaniu się Stanów Zjednoczonych we wszystkie konflikty, jakie wybuchają na świecie. Nie widzi w tym bowiem dla siebie żadnego interesu. Tego można się więc po nim spodziewać. Możemy być jednak pewni, że dokona on wielu zmian w polityce wewnętrznej Stanów Zjednoczonych, a więc w ubezpieczeniach zdrowotnych, polityce społecznej, socjalnej itd. Na pewno jednak wszelkie jego poczynania będą krępowane przez Kongres.
Ludzie myślą, że amerykański prezydent posiada największą władzę na świecie. W rzeczywistości nie jest on jednak taki wszechwładny. Większość jego decyzji musi być bowiem zatwierdzona przez Kongres, który może również przełamać jego weto większością głosów - dwóch trzecich - obu izb. Jedyną istotną rzeczą, którą może w miarę swobodnie dysponować prezydent Stanów Zjednoczonych, jest armia. Prawo amerykańskie daje mu możliwość użycia amerykańskiego wojska bez niczyjej zgody przez 90 dni. (…)
Czy za prezydentury Donalda Trumpa możliwa jest jakaś korekta polityki Stanów Zjednoczonych względem Rosji, np. zniesienie nałożonych na nią wcześnie sankcji?
Niektórzy twierdzą, że Donald Trump może znieść sankcje. Zapewniam jednak pana, że nie jest to wcale takie proste. To bardzo skomplikowana sprawa. (…) Aby znieść sankcje trzeba bowiem o wiele większego wysiłku, niż się to komuś wydaje. Nawet jednak gdyby Donald Trump pracował nad tym dzień i noc, to i tak zajęłoby mu to parę lat. Prezydent Stanów Zjednoczonych ma bowiem bardzo małą władzę. Kontroluje go Izba Reprezentantów i Senat. Nie martwcie się więc o to. Nie macie tutaj powodów do zmartwień. Nie dostrzegam w dojściu Donalda Trumpa do władzy jakiegoś zagrożenia.
Czy wygrana Donalda Trumpa może być początkiem głębokich zmian w światowej polityce? W 2017 roku czekają nas w końcu wybory w Niemczech i we Francji.
Na pewno mamy dzisiaj do czynienia z pewnym zwrotem w światowej polityce. Ten zwrot spowodowany jest zaś zbyt długą dominacją lewicy. Z wyjątkiem paru lat, lewica praktycznie cały czas od zakończenia II wojny światowej dyktowała całemu światu swoją politykę i promowała lewicową ideologię. Ludzie są dzisiaj na to bardzo źli. Mają dosyć poprawności politycznej i nieuczciwej redystrybucji dóbr. Oczekują zmiany. Myślę więc, że to, z czym mamy obecnie do czynienia, to przesunięcie się społeczeństw w stronę prawicy. To wszystko o czym mówię obserwujemy dzisiaj w Wielkiej Brytanii. Widać to choćby po Brexicie i ruchach antyestablishmentowych, które przybierają tutaj na sile. Jak to będzie wyglądało we Francji? Nie wiem. Nie zajmuję się francuską polityką. Z pewnością jednak mamy do czynienia ze skrętem całego świata w prawą stronę. Nie widzę jednak w tym nic dramatycznego. Jest to dla mnie proces całkowicie zrozumiały.
Czy dojście do władzy partii prawicowych w czołowych państwach Unii Europejskiej może doprowadzić do jej upadku?
Unia Europejska i tak upadnie! Upadnie niezależnie od tego czy pójdzie w lewą czy w prawą stronę. Unia Europejska jest bowiem tworem, który nie może istnieć. Jej dalsze istnienie urąga zasadom logiki. (…)
Według ujawnionej ostatnio przez niemieckiego dziennikarza śledczego, Jürgena Rotha, treści rzekomej notatki Federalnej Służby Wywiadowczej (BND), 10 kwietnia 2010 roku doszło w Smoleńsku do zamachu z udziałem materiałów wybuchowych. Zamach mieli zorganizować członkowie FSB z delegatury w Połtawie, dowodzeni przez generała rosyjskich służb specjalnych. Zleceniodawcą miał być wysokiej rangi polski polityk. Czy informacje zawarte w rzekomej notatce BND mogą być prawdą?
To może być prawda. Problemem jest jednak to, że nikt nie przeprowadził w tej sprawie prawidłowego śledztwa. Gdy doszło do tego tragicznego zdarzenia byłem bardzo zaskoczony tak słabą reakcją ze strony Polski. Zawsze oczekuje się reakcji pełnej gniewu, czy też dopilnowania, by śledztwo zostało przeprowadzone skrupulatnie i fachowo. Polska postanowiła jednak nie przeprowadzać samodzielnie szczegółowego badania przyczyn tej tragedii i oddała całe śledztwo w ręce Rosjan. Nigdy nie będę w stanie zrozumieć tej decyzji. (…) To, dlaczego Polacy postąpili wówczas w tak niezrozumiały sposób jest dla mnie wielką zagadką.
Niektórzy uważają, że jeżeli w Smoleńsku rzeczywiście doszło do zamachu, to w jego przygotowaniu musiał uczestniczyć ktoś ze strony polskiej, a mianowicie ludzie powiązani ze służbami specjalnymi. Co Pan o tym sądzi?
Nie ma dokładnej wiedzy o działaniach polskich służb specjalnych. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby wciąż istniały związki między nimi a Moskwą. Nie można bowiem zapominać o tym, że Polska prawie przez 50 lat była częścią imperium sowieckiego, a polskie służby były szkolone przez Moskwę. (…)
Achmied Zakajew, czeczeński generał brygady i przedstawiciel nieuznawanej przez społeczność międzynarodową Czeczeńskiej Republiki Iczkeria, powiedział w 2005 roku: "Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że terroryści atakujący Londyn i terrorystyczna maszyna państwowa Rosji są ze sobą od dawna powiązane, koordynują swe działania i mają te same cele”. Podobnie twierdził były oficer FSB Aleksandr Litwinienko. Wskazywał on także, że FSB szkoliło przywódcę Al-Ka’idy , Ajmana az-Zawahiriego. Czy Rosja może mieć dzisiaj wpływ na działania takich islamskich organizacji terrorystycznych, jak Al-Ka’ida lub tzw. Państwo Islamskie?
To, że Rosja miała istotny wpływ na islamski terroryzm jest faktem. Wiemy o tym odkąd Związek Sowiecki okupował Afganistan. Rosja rozgrywała wówczas poszczególne frakcje w świecie islamskich rebeliantów. Najczęściej działa poprzez najbardziej ekstremalne organizacje islamistyczne, które sprzeciwiały się liberalizmowi. Już w Afganistanie sowieckie służby nawiązały więc kontakty z różnymi ugrupowaniami islamistycznymi i utrzymywały je przez bardzo długi czas. To są wszystko fakty.
To, co powiedział kiedyś Litwinienko jest całkowicie jasne i logiczne. On wprost wskazał, że miało to związek z rosyjską operacją. Uważam, że Zakajew również miał wszelkie powody, aby tak twierdzić. Nie jest żadną tajemnicą, że przywódcy organizacji terrorystycznych byli szkoleni w Rosji przez Specnaz i GRU. Szkolenie terrorystów było dla sowieckich służb czymś zupełnie naturalnym, a wręcz rutynowym. To, że Rosja używa więc dzisiaj swoich wpływów w świecie radykalnego islamu do niepokojenia świata i realizowania własnych celów - nie jest niczym zaskakującym. Dla osób, które zajmują się tym tematem, jest to rzecz całkowicie oczywista.
Rozmawiał Gabriel Kayzer
Całość rozmowy w najnowszym, świątecznym numerze „Wpisu” dostępnym we wszystkich salonikach prasowych Ruchu oraz w Empikach. Więcej na http://www.bialykruk.pl/