Politycy lewicy od dawna upominali się o pomnik Ignacego Daszyńskiego.Choć Jerzy Wenderlich i marszałek Senatu Bogdan Borusewicz chcą de facto tego samego, to rozgorzał między nimi spór o to, kto będzie mógł podpisać się pod inicjatywą budowy monumentu twórcy polskiej niepodległości.
W 2012 roku Jerzy Wenderlich z SLD powołał komitet, którego celem było doprowadzenie do godnego upamiętnienia jednego z twórców polskiej niepodległości, działacza PPS Ignacego Daszyńskiego. Z kolei w 2013 roku podobną inicjatywę podjął na zlecenie Bronisława Komorowskiego Bogdan Borusewicz. "Komitet SLD nic nie robił" – tłumaczył Borusewicz "Rzeczpospolitej".
– My swój komitet założyliśmy pod koniec 2012 roku, mówiliśmy o tym, że Ignacy Daszyński powinien mieć pomnik. Niestety jak rozpoczęliśmy procedury, to w międzyczasie prezydent, czy też pan Borusewicz postanowili, że założą sobie taki komitet – mówił z kolei na antenie Telewizji Republika poseł SLD Tomasz Kalita.
Jak wiadomo komitet stworzony przez marszałka Borusewicza zdążył uzgodnić już finansowanie projektu z ówczesnym marszałkiem Sejmu Radosławem Sikorskim. Umówili się, że obie izby parlamentu złożą się po 50 tys. zł na budowę pomnika.
Gdy dowiedział się o tym Jerzy Wenderlich przeforsował w Radzie Miasta uchwałę o budowie swojego pomnika Daszyńskiego. Pierwszy miał stanąć u zbiegu Al. Ujazdowskich i ul. Matejki, drugi przy pl. Na Rozdrożu. Borusewicz, zaskoczony posunięciem polityka SLD, zrezygnował z budowy swojego pomnika.
Jednak okazuje się, że Wenderlich nie ma pieniędzy na budowę, a po ugodowej rezygnacji Borusewicza, przepadło również finansowanie przez niego proponowane. W efekcie na pomnik trzeba będzie jeszcze poczekać.