Dzisiaj obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. 1 marca to data symboliczna – tego dnia w 1951 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie strzałem w tył głowy zostali zamordowani przez komunistów członkowie IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – prezes WiN ppłk Łukasz Ciepliński („Pług”, „Ludwik”) i jego najbliżsi współpracownicy: Adam Lazarowicz, Mieczysław Kawalec, Józef Rzepka, Franciszek Błażej, Józef Batory i Karol Chmiel. Ich ciała komuniści zakopali w nieznanym miejscu. Stanowili oni ostatnie kierownictwo ostatniej ogólnopolskiej organizacji kontynuującej od 1945 r. tradycję AK. Aresztowano ich w czasie od listopada 1947 do lutego 1948 r. Przeszli wyjątkowo barbarzyńskie śledztwo.
Święto, jako wyraz hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji, ustanowione zostało przez Sejm 3 lutego 2011 roku. Inicjatywę jego ustanowienia zgłosił jeszcze śp. Prezydent Lech Kaczyński.
Niezłomni walczyli o wolną Polskę już od 1944 roku, gdy okupanci sowieccy zaczęli wypierać z Polski (w jej przedwojennych granicach) okupantów niemieckich. Walki prowadzone przez Żołnierzy Wyklętych trwały prawie 20 lat. Ostatnim poległym z bronią w ręku był, w 1963 roku, Józef Franczak „Lalek”. Ogółem przez konspirację antykomunistyczną przewinęło się około 300 tys. osób.
Nazwa "żołnierze wyklęci" powstała w 1993 roku, gdy Liga Republikańska, organizacja antykomunistyczna działająca w latach 1993-2001, przygotowywała wystawę na Uniwersytecie Warszawskim poświęconą podziemiu antykomunistycznemu z drugiej połowy lat 40. i początku lat 50. ubiegłego stulecia. Szukano wówczas wspólnej nazwy dla oddziałów, które po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną podjęły walkę z komunizmem.
"Wydawało nam się czymś naturalnym, że po 1989 r. elity opiniotwórcze III Rzeczpospolitej uczczą bohaterów sprzeciwiających się po drugiej wojnie światowej sowietyzacji Polski. Liczyliśmy na to, że w realiach państwa wolnego ci, którzy w najtrudniejszym momencie walczyli z komunizmem na śmierć i życie, zostaną przywróceni świadomości społecznej. Tymczasem była głęboka cisza, tak jakby nie istnieli" - mówił PAP Grzegorz Wąsowski, który wspólnie z Leszkiem Żebrowskim wydał na podstawie ekspozycji album pt. "Żołnierze Wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.".
Określenie "żołnierze wyklęci" upowszechnił Jerzy Ślaski, który w 1996 r. wydał książkę o takim właśnie tytule. To opowieść o powojennej walce z komunistami żołnierzy zgrupowania "Orlik", których historię Ślaski ukazał w kontekście działań całego podziemia niepodległościowego.
Historycy IPN podają, że do najgłośniejszych oddziałów zbrojnych należeli żołnierze dowodzeni np. przez mjr. Mariana Bernaciaka "Orlika", mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zaporę" - walczący na Lubelszczyźnie czy por. Franciszka Jaskulskiego "Zagończyka" - działające na Kielecczyźnie. Badacze przypomnieli, że zwierzchność WiN uznawało także Konspiracyjne Wojsko Polskie dowodzone przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca". Po Zrzeszeniu WiN drugą co do wielkości organizacją było Narodowe Zjednoczenie Wojskowe (NZW).
Dzieje powojennego podziemia antykomunistycznego spopularyzowały poszukiwania ofiar komunizmu prowadzone przez IPN w całej Polsce, zwłaszcza na Łączce Cmentarza Wojskowego na Powązkach, a od niedawna także na Litwie i Białorusi. W listopadzie 2011 r. prace te zainicjował m.in. ówczesny prezes IPN Łukasz Kamiński. Do tej pory dzięki specjalistom IPN, których pracami kieruje dr hab. Krzysztof Szwagrzyk, odnaleziono szczątki m.in. mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" oraz mjr. Hieronima Dekutowskiego "Zapory", a także ostatniego dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych ppłk. Stanisława Kasznicy. W Gdańsku profesor wraz z zespołem odnalazł szczątki Danuty Siedzikówny "Inki" oraz Feliksa Selmanowicza "Zagończyka".
Wciąż poszukiwane są szczątki m.in. gen. Augusta Emila Fieldorfa "Nila" - szefa Kedywu Komendy Głównej AK, rotmistrza Witolda Pileckiego, a także płk. Łukasza Cieplińskiego i jego współpracowników z IV Zarządu Głównego Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość".
W okresie rządów Zjednoczonej Prawicy pamięć Żołnierzy Wyklętych była kultywowana, co znajdowało swoje odzwierciedlenie m. in. w uroczystościach państwowych, kulturze i edukacji. Obecne rządząca koalicja 13 grudnia, wzorem komunistycznych uzurpatorów z nadania Moskwy, dąży do powtórnego wyklęcia niezłomnych. Dla części obecnie rządzących to tradycja rodzinna, dla innych swoiste "nawrócenie".
W ciągu kilku tygodni od przejęcia władzy przez koalicję 13 grudnia - pod presją m.in. minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk - doszło do szeregu działań wymierzonych w pamięć o walczących o wolną Polskę. Wydarzenia te budzą wspomnienia o represjach stalinowskich, gdy bohaterów narodowych próbowano wymazać z historii. Marek Franczak, syn Józefa Franczaka "Lalusia", w rozmowie z „GP” przekonuje, że obecne działania przypominają metody z czasów komunizmu.
Przez lata po II wojnie światowej historia Żołnierzy Wyklętych była tabu. Dopiero po upadku komunizmu zaczęto przywracać ich pamięć w przestrzeni publicznej. W 2011 roku, dzięki inicjatywie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Po 2015 roku uroczystości te zyskały wsparcie państwa i patronat najważniejszych polityków.
Tym bardziej szokujące są obecne działania rządu. Minister Dziemianowicz-Bąk zakazała wydarzeń upamiętniających bohaterów narodowych, argumentując to kontrowersyjnymi oskarżeniami. "Nie ma i nie będzie mojej zgody na czczenie osób, które dokonały zbrodni na ludności cywilnej czy splamiły mundur kolaboracją z hitlerowcami" – stanowczo zadeklarowała w mediach społecznościowych. Decyzja ta spotkała się z krytyką ze strony Instytutu Pamięci Narodowej, który podkreśla, że zarówno działalność Józefa Kurasia "Ognia", jak i Brygady Świętokrzyskiej NSZ, zasługuje na miano walki o niepodległość Polski. IPN przypomina, że Brygada Świętokrzyska NSZ była uznawana przez Amerykanów za jednostkę aliancką, niekolaborującą z Niemcami.