Nominowany na nowego szefa Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker obawia się, że w podległym mu gremium zasiądą niemal wyłącznie mężczyźni. Zachęca on rządy państw UE do mianowania kobiet na komisarzy, obiecując w zamian ważniejsze teki w nowej KE.
We wtorek Juncker, były premier Luksemburga, ma zostać wybrany przez europarlament na przewodniczącego KE. Niemal natychmiast zacznie formować swój zespół komisarzy, próbując pogodzić interesy krajów UE i grup politycznych oraz uwzględnić żądania europosłów.
Jeden z pierwszych problemów, z jakim musi się zmierzyć, to zapewnienie odpowiedniej reprezentacji pań w nowej Komisji. W kończącej się kadencji zasiada tam dziewięć kobiet.
– Juncker jest bardzo zaniepokojony tym, że prawie wszyscy potencjalni kandydaci na komisarzy, o których się mówi, to mężczyźni – powiedział pragnący zachować anonimowość rozmówca z otoczenia przyszłego szefa Komisji. Juncker obawia się też, że Komisja Europejska, w której będą tylko dwie albo trzy kobiety, może nie uzyskać poparcia Parlamentu Europejskiego w jesiennym głosowaniu.
– Rządy państw UE, które zechcą zaproponować na komisarzy kompetentne kobiety mogą oczekiwać, że Juncker odwdzięczy się im ważnymi tekami, czy stanowiskami wiceprzewodniczących – dodał rozmówca. To może być skuteczna zachęta, bo każdy kraj ma apetyt na wiodące teki w KE, jak polityka gospodarcza i monetarna, energia, konkurencja czy też rynek wewnętrzny.
Juncker zapowiada, że to, jakie portfolio przypadnie poszczególnym krajom, będzie zależeć przede wszystkim od kompetencji kandydata na komisarza, a nie od aspiracji rządów. Zamierza on poprosić przywódców o przedstawienie po dwóch lub trzech kandydatów na komisarzy, wraz z sugestiami, jakimi dziedzinami unijnej polityki mogliby się oni zajmować.
Pierwsze decyzje co do składu przyszłej KE zapadną już na nadzwyczajnym szczycie UE 16 lipca, gdzie wybrany ma zostać m.in. nowy szef unijnej dyplomacji, który też jest komisarzem i jednocześnie jednym z wiceprzewodniczących Komisji. Faworytką do tej funkcji wydaje się być włoska minister spraw zagranicznych Federica Mogherini. Jej kandydaturę forsuje socjaldemokratyczny rząd włoski i ma ona ponoć poparcie Niemiec.
Krytycy zarzucają jednak 41-letniej szefowej włoskiej dyplomacji brak doświadczenia w polityce zagranicznej, a także zbyt dużą przychylność wobec Rosji. Wskazują też, że Włosi mają już swego człowieka na jednym z kluczowych stanowisk w UE: Mario Draghi jest szefem Europejskiego Banku Centralnego.
Na brukselskiej giełdzie kandydatów na szefa dyplomacji UE od dawna krąży nazwisko polskiego ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, a w ostatnich tygodniach mówi się też o komisarz ds. współpracy międzynarodowej i pomocy humanitarnej, Bułgarce Kristalinie Georgijewej.
Ale nie jest wykluczone, że w środę przywódcy państw UE zaskoczą wszystkich i wybiorą na szefa unijnej dyplomacji kogoś niewymienianego wcześniej na brukselskiej giełdzie nazwisk. Tak właśnie było pięć lat temu, gdy tę funkcję powierzono Brytyjce Catherine Ashton.
Niektóre rządy już podjęły decyzje, kogo wyślą do Brukseli na nową kadencję KE. Wiadomo już, że komisarzem z Niemiec nadal będzie Guenther Oettinger, który w obecnej KE zajmuje się energią. Nie jest przesądzone, że zachowa właśnie tę tekę, która interesuje również m.in. Polskę. Niedawno w jednym z wywiadów dla niemieckich mediów Oettinger miał stwierdzić, że interesująca wydaje mu się też praca komisarza ds. transportu albo konkurencji.
Oprócz Oettingera na kolejną kadencję w KE ma też pozostać m.in. Austriak Johannes Hahn, obecnie komisarz polityki regionalnej.
Z Francji do Brukseli przyjedzie były socjalistyczny minister gospodarki i finansów Pierre Moscovici. Juncker miał już obiecać socjaldemokratycznej frakcji w europarlamencie, że to Moscovici zostanie komisarzem ds. gospodarczych i monetarnych, nadzorującym dyscyplinę budżetową w krajach unii. Socjaliści chcą poluzowania rygorów dyscypliny na rzecz polityki, sprzyjającej wzrostowi gospodarczemu.
W nowej KE zasiądzie też pewnie kilku byłych premierów. Finowie nominują na komisarza byłego szefa rządu Jyrki Katainena, Estończycy mają wydelegować do Brukseli Andrusa Ansipa (premier w latach 2005-2014), a Łotysze - Valdisa Dombrovskisa (rządził w latach 2009-2014).
Byli szefowie rządów będą też brani pod uwagę przy obsadzie stanowiska szefa Rady Europejskiej. Przypadnie ono politykowi, wywodzącemu się z centroprawicowej Europejskiej Partii Ludowej, jeżeli szefem unijnej dyplomacji zostanie socjalista. – W grę wchodzą wszyscy byli chadeccy premierzy, którzy są na rynku, jak Katainen czy Dombrovskis – powiedział pragnący zachować anonimowość polityk unijny. Według niego zainteresowany tą funkcją jest też obecny szef KE, Portugalczyk Jose Barroso, który w wieku 58 lat nie myśli jeszcze o emeryturze.
Jeśli zaś szefem dyplomacji UE zostanie chadek (np. Radosław Sikorski), to na przewodniczącego Rady Europejskiej będzie wybrany socjalista. Jako kandydatka wymieniana jest tu duńska premier Helle Thorning-Schmidt. Szef Rady Europejskiej z państwa spoza strefy euro może spodobać się Brytyjczykom, przeciwnym pogłębianiu integracji, ale budzi opory Francuzów, bo szef Rady Europejskiej przewodniczy także szczytom strefy euro.
Polski rząd nie odkrył jeszcze wszystkich kart, którymi chce zagrać w negocjacjach o układance personalnej w Unii. Premier Donald Tusk kilka tygodni temu oświadczył, że Sikorski jest naturalnym kandydatem na szefa unijnej dyplomacji. Ale Polska jest też zainteresowana ważną teką gospodarczą w KE, jak energia, konkurencja czy rynek wewnętrzny. Jako kandydatów na polskiego komisarza wymienia się nieoficjalnie też Jana Krzysztofa Bieleckiego, Janusza Lewandowskiego, a ostatnio także pierwszą polską komisarz Danutę Huebner, która mogłaby się zajmować np. rynkiem wewnętrznym. Jej zgłoszenie byłoby odpowiedzią na apel Junckera o więcej kobiet w nowej KE.
Juncker chciałby, aby skład jego Komisji był znany do końca lipca.