Liczący 228 stron osobisty dziennik Osamy bin Ladena, listy pisane do współpracowników, a nawet wideo ze ślubu syna terrorysty. To wszystko składa się na ponad 470 tys. dokumentów odnalezionych w kryjówce przywódcy Al-Kaidy w Abbottabadzie, które właśnie zostały ujawnione. Treść samych dokumentów tłumaczy także, dlaczego administracja Baracka Obamy nie zdecydowała się na ich odtajnienie.
"Czas zakończyć sprawę Bin Ladena” – stwierdzał w oświadczeniu prasowym dyrektor wywiadu narodowego James Clapper na niespełna 24 godziny przed opuszczeniem Białego Domu przez prezydenta Baracka Obamę. „Dziś kończy się wysiłek związany z odtajnieniem kilkuset dokumentów odnalezionych podczas szturmu na siedzibę Osamy bin Ladena w Abbottabadzie w Pakistanie, w maju 2011 r.” – dodał.
Problem w tym, że suma ujawnionych dokumentów wynosiła zaledwie 571. Wcześniej zaś sami członkowie prezydenckiej administracji twierdzili, że ilość materiałów można było porównać do biblioteki na małym uniwersytecie. Dziś, po decyzji obecnego szefa CIA Mike’a Pompeo z 1 listopada br., który odtajnił wszystkie dokumenty, wiemy, że urzędnicy Obamy mijali się z prawdą, i to o kilka rzędów wielkości.
Dokumenty, które już poznaliśmy (jeszcze nie wszystkie zostały przetłumaczone na język angielski), pokazują błędne założenia, jakimi kierował się 44. prezydent USA w polityce zagranicznej. Kluczowa dla drugiej kadencji Obamy umowa nuklearna z Iranem mogłaby nie dojść do skutku, gdyby znane były fakty nt. współpracy Teheranu z terrorystami. W materiałach można co prawda znaleźć dowody na wrogość i brak zaufania sunnickiej Al-Kaidy do szyickiego Iranu, są też jednak fragmenty, w których Iran nazywany jest przez samego Bin Ladena główną arterią w finansowej sieci wspierającej Al-Kaidę. Co więcej, wsparcie dla terrorystów było efektem tajnego porozumienia z samym rządem irańskim, w ramach którego m.in. agendy rządowe w Teheranie wydawały terrorystom fałszywe paszporty.