Tajlandzcy parlamentarzyści spróbują rozwiązać kryzys, wywołany przez eskalujące od kilku dni masowe wystąpienia. Tymczasem w poniedziałek na ulice ponownie wyszły tysiące ludzi, rząd zaś podjął próby blokowania komunikacji i cenzury mediów.
Ograniczenie roli monarchii, w tym kontroli króla nad skarbcem i częścią wojska, jest jednym z postulatów trwających od połowy lipca prodemokratycznych protestów. Ich uczestnicy żądają ustąpienia blisko związanego z armią rządu oraz nowej konstytucji. Chcą także uwolnienia aresztowanych wcześniej aktywistów, wśród których są liderzy studenckich ruchów, które zapoczątkowały protesty.
Poniedziałek był szóstym z rzędu dniem nieprzerwanych antyrządowych zgromadzeń. Masowe wiece odbyły się w kilku punktach Bangkoku oraz w co najmniej siedmiu miastach w całym kraju na terenie publicznych parków, kampusów uniwersyteckich oraz na ulicach.
Od środy w Tajlandii demonstrowały dziesiątki tysięcy niezadowolonych obywateli. Stołeczna policja oceniła, że tylko w niedzielę na ulice Bangkoku wyszło 20 tys. osób, choć aktywiści mówili o jeszcze większej ich liczbie.
Podczas najnowszej fali protestów po raz pierwszy od ich rozpoczęcia doszło do przepychanek demonstrantów z policją, siłowego usunięcia protestujących spod siedziby rządu i użycia przeciwko nim armatek wodnych. Władze zaostrzyły przepisy o stanie wyjątkowym na tym terenie i zakazały masowych zgromadzeń. Aresztowano najważniejszych liderów studenckich oraz uczestników środowego wiecu, którzy, według władz, mieli utrudniać przejazd królewskiego konwoju i zagrażać bezpieczeństwu jadącej w nim królowej Suthidy. Tym ostatnim za rzekomą „przemoc przeciwko królowej” grozi dożywocie.
Tymczasem przemoc mundurowych wobec protestujących potępili publicznie niektórzy celebryci i ponad 1000 lekarzy, którzy podpisali petycję w tej sprawie.
Władze podjęły próby cenzury internetu i tradycyjnych mediów. Ministerstwo Gospodarki Cyfrowej i Społeczeństwa poinformowało, że zidentyfikowało ponad 325 tys. wiadomości opublikowanych na platformach społecznościowych, które uznało za nielegalne. Zwróciło się też do sądu o zablokowanie działalności czterech portali oraz strony internetowej jednej ze studenckich organizacji. Policja ostrzegła redakcje, że publikowane przez nie materiały będą analizowane w poszukiwaniu nielegalnej zawartości. Wprowadzony w czwartek dekret o stanie wyjątkowym zakazuje publikacji informacji, które mogłyby „wywołać strach” i naruszyć bezpieczeństwo narodowe lub porządek publiczny.
Dziennik „Bangkok Post” informuje o ministerialnym liście, w którym władze zwróciły się do dostawców usług internetowych i operatorów sieci komórkowych o zablokowanie aplikacji Telegram – jednego z głównych narzędzi komunikacji grup demonstrantów. Jak zauważa jednak gazeta, w czerwcu władze Rosji uchyliły zakaz używania tego komunikatora po dwóch latach nieskutecznych prób zablokowania aplikacji.