Nasza Czytelniczka Pani Elżbieta (nazwisko znane redakcji) napisała wstrząsający list o swoich rodzicach, którzy w trakcie wojny wykonywali pracę niewolniczą w Niemczech. Historia państwa Śliwów jest swoistym komentarzem do butnej, skandalicznej postawy obecnych władz Niemiec, odmawiających zapłaty jakiejkolwiek rekompensaty za dokonane przez ich państwo zbrodni wojennych. Scholz łaskawie zgodził się tylko na przeznaczenie bliżej nieokreślonej kwoty (podobno 200 mln euro, co dałoby ok. 140 euro na jedną osobę) i w bliżej nieokreślonym czasie tym ofiarom niemieckich zbrodni, które jeszcze żyją. Ot bezczelna germańska buta!
Poniżej publikujemy list Pani Elżbiety.
"Szanowni Państwo opiszę historię moich rodziców, budowniczych potęgi Niemiec. Moi rodzice Jan (ur. 1914 r. ) i Stefania (ur.1916 r.) Śliwowie budowali potęgę Niemiec przez 5 lat w czasie wojny jako niewolnicy. Tata dostał się do niewoli niemieckiej jako żołnierz, saper z bitwy pod Bzurą, a mama jako pracownica przymusowa z rejonu bitwy, mieszkała w Plecewicach koło Chodakowa.
Tata po pobycie w obozie jenieckim został skierowany do pracy u SSmana w zakładzie stolarskim którego właściciel był okrutnym człowiekiem. Mama została skierowana do pracy jako pokojówka w hotelu Viktoria - oboje do Frankfurtu nad Odrą. Ojciec, człowiek głęboko wierzący i spokojny opowiadał, że gdyby go mama nie powstrzymywała, to za okrucieństwo swojego szefa miał ochotę użyć w stosunku do niego siły, tym samym wydając na siebie wyrok śmierci.
Tam się poznali zakochali w sobie i pomagali wzajemnie przetrwać ten okrutny czas. Mama zachorowała na tyfus, dostała pozwolenie aby przyjechać do Polski, jednak po rekonwalescencji wróciła do stęsknionego narzeczonego do Frankfurtu. 21 stycznia 1945 roku we Frankfurcie pobrali się i wrócili już w maju jako małżeństwo.
Choroba nie pozwoliła mamie później podjąć pracy, miała orzeczoną niezdolność do pracy. Choroba spowodowała taki ubytek zdrowia, że Mama nie mogła zajść w ciążę. W 1957 roku adoptowali mnie jako prawie roczną dziewczynkę.
Zaświadczenia o jej pracy i chorobie wydane w Niemczech zaginęło gdzieś w jakimś urzędzie przy załatwianiu jakichś spraw. Mama nigdy nie dostała polskiej renty, żyliśmy z pracy Taty.
Rodzice bardzo mało mówili o tych okrutnych czasach. Bali się komunistów. Jednak ojciec nie dał się złamać po raz kolejny przez władzę ludową, nie wstąpił do partii. Jednak nawet pracując jako stolarz był szykanowany np. brakiem podwyżek. Z satysfakcją jednak wracał z pochodów pierwszo majowych mówiąc że udało mu się uniknąć niesienia czerwonej flagi. Na taki opór go było stać po przeżyciach wojennych. W domu słuchało się jednak radia Wolna Europa.
Mam ich korespondencje ze sobą, mam niemieckie dokumenty ojca, matki. Bodajże w 1990 roku pomagałam mamie załatwiać odszkodowanie zapisała się do stowarzyszenia poszkodowanych jednak nie udało się nic dostać.
Mam spora dokumentację pobytu Taty i Mamy w niewoli: karty pracy, dokumenty i zdjęcia z obozu, ich korespondencję jak Mama była Polsce na rekonwalescencji. Wreszcie mam też ich akt ślubu z 21 stycznia 1945 roku z Frankfurtu.
Rodzice żyli biednie, wojna pozostawiła ślad w ich zdrowiu fizycznym i psychicznym. Tata zmarł na białaczkę mając lat 67, dwa lata po przejściu na emeryturę, a Mama na raka żołądka w 1985 roku w wieku 79 lat.
Nie odważę się chyba dokonać obliczenia zakładającego, że moi rodzice żyją i dostają od Niemców 560 zł za 5 lat pracy dla Niemców".
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Kurski: jednego dnia Sutryk popiera Trzaskowskiego, drugiego przychodzi po niego CBA. To sprawka Tuska.