Jako haniebną nazwali politycy opozycji wypowiedź ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła na temat „pigułki po” i tego, że sam by jej pacjentce nie przepisał, bo mu nie pozwala na to sumienie. Obrońcy wolności chcą więc zakneblować ministra, tylko dlatego, że ośmiela się mówić prawdę - pisze Małgorzata Terlikowska.
Kiedy kilka już lat temu prof. Bogdan Chazan sprzeciwił się aborcji w szpitalu, którym kierował, pod jego adresem posypały się gromy. A sam dyrektor stracił swoje stanowisko. Okazało się bowiem, że lekarz nie może mieć prawa do własnych poglądów, jeśli jest dyrektorem placówki medycznej. Tyle tylko, że tego oddzielić się nie da. Albo ktoś ma poglądy i ich broni w każdej sytuacji i jest konsekwentny w ich stosowaniu, albo poglądów nie ma żadnych. Nie można bowiem własnych przekonań zawieszać na haku przed wejściem do gabinetu i co innego mówić jako lekarz, autorytet, a co innego robić jako dyrektor placówki. Toż to jakaś totalna schizofrenia.
W przypadku ministra Radziwiłła mamy analogiczną sytuację. To, że Konstanty Radziwiłł sprawuje funkcje administracyjne i jako minister recept nie przepisuje, nie zmienia faktu, że pozostaje lekarzem, który ma swoje przekonania oparte na wiedzy medycznej. Ale ma także sumienie, którego używa. A używa go do ochrony dziecka, którego ktoś chce się pozbyć. I pytany o to, co zrobiłby w sytuacji, gdyby został przez pacjentkę poproszony o wypisanie „pigułki po”, ma prawo powoływać się na klauzulę sumienia i jej nie przepisywać i ma prawo dawać publicznie temu świadectwo. Na szczęście nie obowiązują u nas jeszcze standardy norweskie, które zakazują powoływania się na klauzulę sumienia. Polscy lekarze mają w tej sprawie wolność i jeśli jakieś działanie stoi w sprzeczności z ich sumieniem, mają prawo się do tego odwołać. I nikt, absolutnie nikt nie może im tego prawa odmówić czy zabronić.
Przeczytałam ostatnie wypowiedzi ministra zdrowia i doprawdy nie potrafię doszukać się w nich niczego hańbiącego. Konstanty Radziwiłł powiedział bowiem prawdę, którą przed opinią publiczną próbują ukryć i koncerny farmaceutyczne i lekarze, którzy w kieszeni tych koncernów siedzą, a przy okazji zawsze chętnie wypowiadają się na ten temat w mediach, broniąc interesów przede wszystkim koncernów i własnych, a niekoniecznie pacjentek. Minister przypomniał bowiem, że hormony (a o nich mówimy w przypadku „pigułki po” czy antykoncepcji hormonalnej) to leki silnie działające. Nie chodzi też o to, by zabronić stosowania antykoncepcji, ale „tak jak w przypadku innych silnie działających leków, potrzebna jest refleksja i informacja od lekarza” - przekonuje Radziwiłł. To dość dziwna sytuacja, w której zwykła antykoncepcja jest na receptę, a ta znacznie, znacznie silniejsza, zawierająca kilkukrotnie wyższe dawki hormonu dostępna była bez recepty.
Minister Radziwiłł przypomniał także, że „pigułka po” to de facto środek wczesnoporonny. Tej prawdy zwolennicy zabijania dzieci absolutnie nie chcą przyjąć do wiadomości i wymyślają rozmaite uzasadnienia. A kiedy brakuje im argumentów merytorycznych, to tak jak była minister zdrowia Ewa Kopacz uciekają się do paskudnych argumentów ad personam i nazywają ministra "więźniem swojego religijnego fanatyzmu". Jako pacjentka wolę lekarza, który jest „więźniem swojego religijnego fanatyzmu”, niż lekarza, który jest więźniem głupoty i który na rękach ma krew niewinnych dzieci.
Małgorzata Terlikowska