– W tej sprawie dochodzi do rzeczy groteskowych i strasznych. Niestawianie się na rozprawy, czy permanentna niepamięć to już norma – mówił dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński o przebiegu jego sprawy sądowej związanej z aferą marszałkową.
– Afera marszałkowa zaczęła się od wizyty oficera WSI Leszka Tobiasza u ówczesnego marszałka sejmu Bronisława Komorowskiego. Chodziło o zdobycie w sposób nielegalny tajnego aneksu do raportu z likwidacji WSI – wyjaśniał dziennikarz śledczy. – Aleksander L., Leszek Tobiasz i marszałek Komorowski rozmawiali o tym przez dwa miesiące. Kiedy stwierdzili, że to się nie uda, zorganizowali naradę m.in. z udziałem Bondaryka, ówczesnego szefa ABW – kontynuował Sumliński.
– Problem polega tu na tym, że mamy piękne przedstawienie i wciąż jesteśmy daleko od prawdy – mówił o zawiłości sprawy Sumliński.
Zapytany, czy współpracował z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, stwierdził, że „nie można nazwać tego współpracą”. – Dla mnie płk Aleksander L. był bezcennym źródłem informacji. Długo tak o nim myślałem. Wydawało mi się, że „hoduję” sobie tego człowieka, tymczasem okazało się, że to on rozegrał mnie – skwitował Wojciech Sumliński.