Przejdź do treści

Śledztwo ws. katastrofy pod Szczekocinami zostanie przedłużone?

Źródło: YouTube

Prokuratura chce przedłużenia o kolejne pół roku śledztwa ws. katastrofy kolejowej pod Szczekocinami, gdzie zginęło 16 osób, a ok. 100 zostało rannych. Zamknięcie postępowania uniemożliwia stan zdrowia jednego z podejrzanych, który ponownie trafił do szpitala psychiatrycznego.

O wystąpieniu do Prokuratury Apelacyjnej w Katowicach o kolejne przedłużenie postępowania powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie Tomasz Ozimek. Prokurator powiedział, że w postępowaniu wykonano już niemal wszystkie czynności dowodowe, przesłuchano prawie wszystkich świadków, także tych z zagranicy - dzięki międzynarodowym pomocom prawnym.

Po uzyskaniu ostatecznej opinii medyków prokuratura ponownie wezwała na przesłuchanie dyżurnych ruchu ze Starzyn i Sprowy, którym zarzuca nieumyślne spowodowanie katastrofy. Chodziło o przedstawienie im zarzutów w ostatecznej formie, z opisem charakteru obrażeń wszystkich poszkodowanych w katastrofie.

Dyżurna ze Sprowy Jolanta S. przyszła na przesłuchanie, nie przyznała się do winy. W prokuraturze nie stawił się natomiast Andrzej N., który pełnił służbę na posterunku w Starzynach. Od jego obrońcy prokuratura dowiedziała się, że mężczyzna ponownie trafił do szpitala psychiatrycznego w Lublińcu, gdzie w związku z pogorszeniem stanu zdrowia spędził już wiele tygodni po wypadku (po obserwacji biegli uznali, że Andrzej N. był w chwili katastrofy poczytalny).

Teraz śledczy zamówili u biegłych kolejną opinię - czy Andrzej N. będzie mógł uczestniczyć w czynnościach procesowych. Informacji spodziewają się na początku przyszłego roku. - Istnieje możliwość, że podejrzany nieprędko będzie mógł zostać przesłuchany. To uniemożliwia nam zakończenie śledztwa. Stąd decyzja o przedłużeniu postępowania o kolejne pół roku - powiedział prok. Ozimek.

Prokuratorzy mogliby teoretycznie wyłączyć sprawę Andrzeja N. do odrębnego postępowania i oskarżyć tylko Jolantę S. Skutkowałoby to jednak koniecznością przeprowadzenia dwóch procesów, z olbrzymim materiałem dowodowym i dużą liczbą świadków. Prokuratura liczy, że uda się tego uniknąć.

Do katastrofy doszło 3 marca 2012 roku w pobliżu Szczekocin k. Zawiercia; na zjeździe z Centralnej Magistrali Kolejowej w kierunku Krakowa zderzyły się czołowo pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Pociąg Warszawa-Kraków wjechał na tor, po którym z naprzeciwka jechał pociąg Przemyśl-Warszawa.

Według prokuratury dyżurny ruchu ze Starzyn doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem. Dyżurna ruchu z miejscowości Sprowa - według śledczych - wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy do Krakowa.

Jak powiedział prok. Ozimek, śledczy mają już ostateczną kompleksową opinię specjalistów z zakresu kolejnictwa. Według liczącego 267 stron dokumentu, zawinili nie tylko dyżurni ruchu, ale też maszyniści obu pociągów, którzy zginęli w katastrofie.

Maszynista pociągu Warszawa-Kraków, jadący od strony Starzyn, kierowany przez Andrzeja N., kontynuował jazdę, mimo że na semaforze nie wyświetlił mu się - choć powinien - sygnał W24, informujący, że pociąg będzie jechał po niewłaściwym torze. - W takiej sytuacji powinien był zatrzymać pociąg i skontaktować się z dyżurnym ruchu, by wyjaśnić tę sytuację - powiedział prok. Ozimek.

Błąd - według biegłych - popełni też maszynista pociągu Przemyśl-Warszawa, wpuszczony na ten sam tor przez Jolantę S. Ta dyżurna wpuściła pociąg na tzw. sygnał zastępczy (zezwalający na jazdę w szczególnej sytuacji). Jednocześnie - prawdopodobnie omyłkowo - włączyła sygnał W24 informujący, że pociąg będzie jechał po niewłaściwym torze. - Powstała sprzeczność, którą maszynista powinien był wyjaśnić, wcześniej zatrzymując skład - powiedział Ozimek.

Już z wcześniejszych opinii biegłych wiadomo, że pociąg relacji Warszawa-Kraków na krótko przed katastrofą jechał 100 km/h. 400 metrów przed zderzeniem rozpoczął manewr hamowania, w chwili zderzenia miał prędkość 40 km/h. Skład relacji Przemyśl-Warszawa jechał 98 km/h i w ogóle nie zaczął hamować. Biegłym nie udało się ustalić, dlaczego tak się stało.

pap

Wiadomości

Zapytali premier Włoch, czy czasem depcze. Była zaskoczona

13 ofiara strzelaniny w Cetyni. Poprawiło mu się 48 godzin temu

Dania ma problem. Grenlandia może ogłosić niepodległość

Przez tę stronę rekrutował mężczyzn do gwałcenia swojej żony

Puchacz wypożyczony do Plymouth. Zagra na zapleczu Premier League

"Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego na półwiecze opolskiego teatru

Musk daje radę Niemcom: powinni głosować na AfD

Czarnek: Donald Tusk wygląda na zestresowanego. Wali mu się wszystko

Ukrywał się 14 lat w Hiszpanii. Wpadł przez wizytę u lekarza

Minister Kołodziejczak poparł PiS w sejmowym głosowaniu

TYLKO U NAS

Owsiak chce rozliczać dziennikarzy. Wolność mediów zagrożona?

Groźby karalne pod adresem dziennikarza TV Republika, sprawa trafiła na policję

Pokażą polską sztukę w Kioto, Londynie i Bukareszcie

Tragiczny wypadek w Krakowie. Prokuratura umorzyła śledztwo

Kamiński i Wąsik o rocznicy aresztowania: „Tusk nas ścigał za zbyt twardą walkę z korupcją”

Najnowsze

Zapytali premier Włoch, czy czasem depcze. Była zaskoczona

Puchacz wypożyczony do Plymouth. Zagra na zapleczu Premier League

"Przedwiośnie" Stefana Żeromskiego na półwiecze opolskiego teatru

Musk daje radę Niemcom: powinni głosować na AfD

Czarnek: Donald Tusk wygląda na zestresowanego. Wali mu się wszystko

13 ofiara strzelaniny w Cetyni. Poprawiło mu się 48 godzin temu

Dania ma problem. Grenlandia może ogłosić niepodległość

Przez tę stronę rekrutował mężczyzn do gwałcenia swojej żony