Mocne słowa Sakiewicza: Rów głębszy niż Mariański
Lament nad podziałem Polaków być może jest słuszny, bo głębokie urazy niszczą zdolność współpracy, a przez to spójność narodu. Jednak czasem podział jest uzasadniony i do jego zasypania potrzebna jest dobra wola, przede wszystkim tych, którzy zachowali się niegodnie. Można im wybaczyć, ale nie wtedy, gdy dalej brną w zło i upodlenie - pisze Tomasz Sakiewicz w "Gazecie Polskiej".
Jest granica, przy której nie wolno przechodzić do porządku dziennego i nie wolno zapominać, gdy nie widać chęci poprawy. To granica podstawowych praw człowieka i najoczywistszych ludzkich zachowań.
Ten próg po tragedii smoleńskiej przekroczono wielokrotnie. Szacunek dla zmarłych jest elementem zachodniej cywilizacji. To, co zrobiono z ciałami poległych w Smoleńsku, było najdzikszym barbarzyństwem, które musi wywoływać solidarny odruch potępienia. Dzisiaj łatwiej o taki odruch, choć też nie jest on powszechny. Jak długo PO będzie utrzymywała w swoich szeregach Ewę Kopacz i jej współpracowników, tak długo ta partia i jej członkowie nie będą mieli honorowej zdolności. Dlaczego? Bo ich postawa, kłamstwa i zaniechania doprowadziły do tego, że Rosjanie mogli zbezcześcić ciała poległych. Na równi winny jest tu Donald Tusk. Trudno uwierzyć, że Kopacz działała bez jego wiedzy i zgody.
Dlaczego Rosjanie tak potraktowali naszych przywódców? Osiągnęli aż dwa cele: pokazali całemu światu, że wszystko mogą, i zrobili zakładnikami smoleńskich trumien ekipę rządzącą w Polsce po 10 kwietnia 2010 r. Otwarcie trumien pogrążało politycznie PO, więc było wiadomo, że ta ekipa zrobi wszystko, by pozostały zamknięte. Bez otwarcia trumien nie było oczywiście mowy o uczciwym śledztwie. Politycy PO stawali się w ten sposób strażnikami interesów rosyjskich w tej sprawie. Skutek tego był tragiczny nie tylko dla samego śledztwa, lecz także dla całej polskiej polityki zagranicznej. Przestaliśmy być traktowani jak suwerenny podmiot.
Wiózł mnie ostatnio taksówkarz, który bardzo denerwował się powrotem smoleńskiego śledztwa. Przekonywał, że to taki kolejny absurd jak czczenie Żołnierzy Wyklętych. Jego ojciec, w czasach stalinowskich pracownik „Żołnierza Wolności”, opowiadał mu, że to byli bandyci. Być może w jego głowie ten ciąg myślowy dobrze się poskładał. Ci, którzy strzelali do Żołnierzy Wyklętych i drwili z poległych w Smoleńsku – to jedni, a drudzy – to ofiary tamtych. Pomiędzy nimi rów straszny.
Gazeta Polska
Komentarze