Czy Ryszard Czarnecki zdecyduje się na kroki przed europejskim Trybunałem Sprawiedliwości? Istnieją poważne wątpliwości formalne co do trybu jego odwołania. Chodziło też o to, by ukryć, że za odwołaniem Polaka z ważnej funkcji w PE głosowali też Polacy.
Czy głosowanie w sprawie odwołania Ryszarda Czarneckiego z funkcji wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego było postępowaniem standardowym? Na pewno nie. Choćby dlatego, że w ostatniej chwili zmieniono interpretację regulaminu. Bardzo późnym wieczorem we wtorek przewodniczący grup dostali wyjaśnienie, jak będą liczone głosy i że do kworum nie będą wliczane głosy wstrzymujące się, co jest rzeczą zadziwiającą.
Taką interpretację regulaminu przedstawił tuż przed głosowaniem w odpowiedzi na wystąpienie prof. Ryszarda Legutki przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Antonio Tajani stwierdził, że głosowanie odwołujące jest głosowaniem przeciwnym do powołania na stanowisko. Doskonale jednak wiemy, że tak nie jest, bo to są dwa różne rodzaje głosowań.
W ten sposób nie uwzględniono 30 głosów wstrzymujących się, co okazało się kluczowe dla wyniku głosowania.
Dopiero przy takiej interpretacji okazało się, że uzyskanie 2/3 głosów koniecznych do skutecznego odwołania Czarneckiego jest możliwe. Gdyby były liczone głosy wstrzymujące się, odwołujący nie mieliby 2/3 i cała operacja by się nie udała. Przypomnę, za odwołaniem głosowało 447 posłów, przeciw 196, a wstrzymało się 30 – łatwo można policzyć, co by było, gdyby uwzględniono głosy wstrzymujące się. Można tak to skomentować – „demokracja” w Parlamencie Europejskim ma się coraz lepiej.
Przed głosowaniem nie dano Ryszardowi Czarneckiemu możliwości wypowiedzi i przedstawienia swoich racji – czy to też sytuacja typowa?
To również jest nietypowe, brak możliwości zabrania głosu to też przejaw tego „demokratyzmu” Parlamentu Europejskiego.
Personalne głosowania powołujące są tajne. To głosowanie jako rzekomo „przeciwne do powołującego” również było tajne. Czy tak powinno być?
To zupełnie inny rodzaj głosowania niż powołujące i nie powinno być tajne. Było tajne na wyraźny wniosek największych grup politycznych, tych, którzy złożyli wniosek o odwołanie pana Czarneckiego.
Czym oni się kierowali?
Być może niektórym eurodeputowanym to pomogło w decyzji. Chodziło o to, by ukryć, że za odwołaniem Polaka z ważnej funkcji w PE głosowali też Polacy. Jednak na pewno zasadniczym rozwiązaniem było nieliczenie głosów wstrzymujących się. Wydaje się, że te największe frakcje po prostu dokładnie się policzyły, bo rzeczywiście, gdyby te 30 głosów wstrzymujących się doliczyć do kworum, zwyczajnie tych 2/3 nie było.
Mamy specyficzne postępowanie w wypadku trybu odwołania pana Czarneckiego, ale czy w ogóle powód, dla którego wnioskowano o jego odwołanie, czyli sprzeczka dwóch deputowanych na gruncie krajowym, powinien zaprzątać uwagę Parlamentu Europejskiego?
Rzeczywiście sprawa jest bezprecedensowa, ponieważ to parlament zabrał się do cenzurowania wypowiedzi posłów do PE, które jednak padły na poziomie lokalnym krajów członkowskich. Wiadomo, że odbywa się w tych krajach walka polityczna o różnym natężeniu emocji i w związku z tym padają rozmaite argumenty. Wypowiedź pana Czarneckiego pod adresem pani Róży Thun nie była wypowiedzią na forum Parlamentu Europejskiego, a mimo to PE zdecydował, że będzie tego rodzaju debaty krajowe oceniał i zdecydował się jedną ze stron ukarać. Rzecz absolutnie bez precedensu, smutna. Ale co zrobić, nie ulega wątpliwości, że tu lewa strona ma bardzo wyraźną przewagę. No a że polska europosłanka zdecydowała się swoją „krzywdę” tak zaprezentować, skończyło się tak, jak się skończyło.
Czytaj więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".