- My z natury jesteśmy religijni, podejście religijne mamy już niemal do wszystkiego – religijne podejście do klubu piłkarskiego, do własnej tradycji, do demokracji, do tolerancji, zwłaszcza do własnych poglądów i własnego ja. Natomiast w przestrzeni religijności jest coraz mniej miejsca na żywą osobę Chrystusa. Chrystus jakby to sam przewidział, kiedy mówił, że gdy Syn Człowieczy wróci, to czy znajdzie wiarę wśród ludzi? To chyba najbardziej dramatyczne pytanie w całej Ewangelii, które wybrzmiewa tym mocniej w Święta Bożego Narodzenia, w których bardzo często pomija się Jezusa Chrystusa – stwierdza ks. dr hab. Robert Skrzypczak w rozmowie z portalem TelewizjaRepublika.pl o duchowym wymiarze Świąt Bożego Narodzenia.
Michał Dzierżak, TelewizjaRepublika.pl: Co jest warunkiem owocnego, duchowego przeżycia Świąt Bożego Narodzenia, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy ten najważniejszy, duchowy aspekt Świąt zdaje się być trochę rozmyty?
Ks. dr hab. Robert Skrzypczak, duszpasterz akademicki: Święta Bożego Narodzenia to święta, które odnoszą się do faktu historycznego. Można pokazać konkretne miejsce na mapie świata, można wskazać na określony kontekst kulturowy i religijny, w którym przyszedł na świat Jezus z Nazaretu - ten, który okazał się Mesjaszem oczekiwanym przez Żydów, a także Zbawicielem świata i Synem Boga. Dlatego Święta Bożego Narodzenia mają wymiar uniwersalny, na całym świecie rozbrzmiewają kolędy, piosenki, muzyka. To chyba święta najbardziej przyjemne w roku, bo kojarzą się z miłością, czułością, przyjmowaniem życia Dzieciątka Jezus. To święta afirmujące życie, bo Chrystus, który przyszedł na świat 2000 lat temu to jest właśnie samo życie i to życie wieczne. To życie, które się nie kończy, które przychodzi wnikać w nasze doświadczenia egzystencjalne – w nich takiego satysfakcjonującego życia jest niewiele lub jest ono zagrożone.
Oczywiście mamy dzisiaj do czynienia z nieustannym wypłukiwaniem chrześcijańskiej istoty Świąt Bożego Narodzenia. Mamy te grube krasnale biegające w reklamie Coca-Coli, koncentrowanie się na samych prezentach, otumanianie tym, że są to magiczne święta, jakby to była niesamowita wyprawa w kosmos. Mamy też do czynienia z galopującą laicyzacją do tego stopnia, że nawet w zeszłym roku dziennikarze zauważyli, iż również polskie ambasady za granicą dały się wciągnąć w udawanie, żeby wysyłać życzenia nie z okazji Świąt Bożego Narodzenia, tylko „świąt zimowych”.
Ta sama galopująca laicyzacji na Zachodzie Europy ogarnięta obsesją strzeżenia laickości przestrzeni publicznej powoduje, że albo administracyjnie zakazuje się eksponowania symboli religijnych związanych ze Świętami Bożego Narodzenia albo ludzie sami zaczynają stosować taką głupią autocenzurę. W tym nawet roku zdarzyło się we Włoszech, w Cremonie, że lokalna społeczność zrezygnowała z budowania publicznej szopki, by nie urazić czyichś uczuć. To jest związane też z ideologią apoteozy uchodźcy, który „będzie obrażony, gdy zobaczy szopkę bożonarodzeniową”. Są jednak postępy w łagodzeniu tych głupich przepisów. W tamtym roku było głośne to, że rząd francuski zakazał, usiłował grozić karami burmistrzom, którzy będą chcieli zbudować tradycyjne szopki bożonarodzeniowe. W tym roku rząd złagodził kurs, zgodził się na stawianie szopek, o ile nie będą niosły przesłania religijnego. Pewnie w tej szopce wystąpi Kevin sam w domu, razem z Harrym Potterem i Star Trekiem.
Czy w dzisiejszym świecie łatwo jest nam przyjąć fakt Wcielenia, który jest istotą Bożego Narodzenia? Czy w czasie pewnego odwrócenia się od wiary chrześcijańskiej, co jest widoczne szczególnie w Zachodniej Europie, można prawdziwie oczekiwać przyjścia Chrystusa i przyjąć właśnie ten fakt, że Bóg stał się człowiekiem?
Boże Narodzenie jest elementem głoszenia Ewangelii. Sama istota Bożego Narodzenia jest taka, że najpierw przychodzą aniołowie do pasterzy, potem przychodzą pasterze do Świętej Rodziny, potem przychodzą także mędrcy, a potem Święta Rodzina idzie dalej i ogłasza dobrą nowinę, ogłasza narodzenie się Jezusa Zbawiciela. W centrum uwagi jest propozycja, jaką składa nam Bóg, propozycja bycia wybawionym z depresji, zła, małoduszności, egoizmu przemocy, z tego wszystkiego, co ludzkie serce produkuje, pod warunkiem, że przyjmiemy Zbawiciela.
Problem, który mam dziś, to chrystofobia, rozprzestrzeniająca się na gruncie cywilizacji zachodniej Europy. Na to zjawisko, ten rodzaj neurozy, zwrócił uwagę amerykański prawnik żydowskiego pochodzenia, a więc wyznawca Judaizmu. Można powiedzieć, że przeszliśmy bolesne lekcje totalitaryzmu, który koncentrował się na zwalczaniu Chrystusa. I komunizm i nazizm podjął morderczą walkę, która miała na celu wykorzenienie Chrystusa z ludzkiej działalności publicznej i ludzkich serc. Na naszych oczach te dyktatury upadły, ale awersja do Chrystusa pozostała. Dziś bardziej przenika ona przez popkulturę, powolnym marszem kroczy przez komiksy, filmy hollywoodzkie, seriale, piosenki, wywiady, plakaty, sztukę. To zaczyna powodować w ludziach niezwiązanych blisko z Kościołem jakby wzmocnienie niechęci do postaci Chrystusa, zdeformowanie, zniekształcenie, karykaturyzowanie Chrystusa. W ludziach, którzy do tej pory byli blisko związani ze wspólnotą wierzących, powoduje takie nieuświadomione wypłukiwanie z serca tego, co najistotniejsze, czyli osobistej relacji do Chrystusa jako Zbawiciela.
Specjalnie odgraniczam religijność od Chrystusa. My z natury jesteśmy religijni, podejście religijne mamy już niemal do wszystkiego – religijne podejście do klubu piłkarskiego, do własnej tradycji, do demokracji, do tolerancji, zwłaszcza do własnych poglądów i własnego ja. Natomiast w przestrzeni religijności jest coraz mniej miejsca na żywą osobę Chrystusa. Chrystus jakby to sam przewidział, kiedy mówił, że gdy Syn Człowieczy wróci, to czy znajdzie wiarę wśród ludzi? To chyba najbardziej dramatyczne pytanie w całej Ewangelii, które wybrzmiewa tym mocniej w Święta Bożego Narodzenia, w których bardzo często pomija się Jezusa Chrystusa. Pozostawia się tylko sianko, bombki, światełka - być może trzeba się otrzepać z tego siana i słomy, by w Boże Narodzenie ukazała się nam istota sprawy.
Czy nie obserwujemy pewnego rodzaju depersonalizacji w Świętach w obecnym czasie? Czy nie zatracamy poczucia tego, że to człowiek w Świętach Bożego Narodzenia jest bardzo ważny, bo właśnie człowiekiem staje się Bóg? Często człowieka – osobę – zastępują w tym czasie przedmioty, ustalone czynności, a na plan dalszy schodzi otwarcie się na bliźniego.
To jest główny powód Bożego Narodzenia od strony Pana Boga. Panu Bogu zależy na człowieku – fakt Bożego Narodzenia, które miało miejsce 2000 lat temu w Betlejem to jest racja Boga, interwencja Pana Boga w nasze dzieje, posyła on swojego jedynego Syna na świat, skazuje go na pobyt między ludźmi. Jezus wziął na siebie człowieczeństwo w całości, chcąc dzielić blaski i nędzę życia ludzkiego - z wyjątkiem grzechu, Decyduje wziąć cudzy grzech na siebie, żeby go zniszczyć w sobie - to jest motyw którym kieruje się Bóg. Ten motyw pochodzi z kochającego serca ojca, któremu nie jest wszystko jedno, czy jest nam dobrze czy źle, czy nasze życie idzie prostymi czy pokomplikowanymi drogami, czy zmierzamy w stronę życia czy śmierci. Głównym motywem Bożego Narodzenia jest to, że Bóg wchodzi w nasze życie, by szukać zagubionej owcy. Bycie dotkniętym szaloną, bezinteresowną miłością Boga do mnie powoduje odblokowanie mnie także w stosunku do innych, pozwala zauważać Chrystusa w drugim człowieku.
Boże Narodzenie to też święta pojednania, przebaczenia, poszukiwania kogoś, kogo się zapomniało. To święta, które mają wydobyć pokłady dobroci, szlachetności, które nieraz są spychane w głębsze warstwy nas samych. To są święta, w których w centrum stoi osoba – jeśli Chrystus przychodzi, żeby zbawić mnie jako osobę, to zbawia też moje relacje. Jesteśmy pokoleniem o bardzo poranionych relacjach, w którym ludzie ponoszą wiele porażek. Święta Bożego Narodzenia to święta przeżywane w pokoleniu ludzi dotkniętych wielką plagą rozwodów, rodzin patchworkowych, dzieci wychowywanych - nieraz z konieczności - przez jednego rodzica.
Pamiętam, gdy byłem duszpasterzem akademickim w Warszawie, to wielu młodych ludzi przed Bożym Narodzeniem perspektywy powrotu do domu na święta nie przeżywało jako czegoś radosnego, a raczej jako coś zatrważającego, coś, co wywoływało pewną nerwicę lękową. Boże Narodzenie niesie zaproszenie do radości, miłości, jednak czas ten wzmaga też bardziej rany, które zostały zadane nam w życiu. Czasem będzie konieczne spotkanie się przy stole z kimś, kogo nie znosisz, kto będzie się popisywał, kto będzie za wszelką cenę chciał mieć rację albo pojawi się konieczność spotkania się z nową partnerką ojca lub nowym partnerem matki, dziećmi z drugiego związku. Ta cała rzeczywistość trudnego, poranionego życia podkreśla główny motyw, dlaczego Bóg zareagował w ten sposób – wcieleniem swojego Syna. Te święta podkreślają z mocą, dlaczego potrzebujemy ciągłego powracania do dobrej nowiny, przyjmowania Chrystusa. To są święta, które można nazwać także „świętami przyjmowania”.
W jaki sposób możemy przemóc ten lęk, znany na pewno wielu osobom, przed trudnym spotkaniem z bliskimi?
Tutaj nie ma innego wyjścia – my chrześcijanie jesteśmy zaproszeni, by dawać światu świadectwo i głosić tę szaloną, zbawiającą miłość Boga. Wczoraj miałem być przyjemność zaproszony do ministerstwa kultury na spotkanie opłatkowe, spotkałem się tam z osobami, które pracują dla ministra i modliliśmy się razem, dzieliliśmy opłatkiem. Usłyszałem w życzeniach od wielu ludzi, by nie ustawać w dawaniu świadectwa o chrześcijańskim przesłaniu, że tego coraz bardziej potrzebujemy, im bardziej się to oddala, im bardziej robimy się jałowi, płytcy, im bardziej wypełnia nas ideologia, tym bardziej człowiek potrzebuje spotkać się z prawdą, bo tylko prawda jest wyzwalająca. Bóg nas kocha i otwiera drogi zbawienia i tą najpiękniejszą drogą, którą otworzył w sobie samym, w swoim własnym Ciele, pozwalając to Ciało przybić do krzyża i w tym Ciele zmartwychwstać - to jest Jezus Chrystus.
Czy można zaryzykować stwierdzenie, że niepełne obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia wynika z niedostatecznego przygotowania nas w okresie adwentu? W pewien sposób, nawet niezawiniony przez nas, a bardziej przez względy komercyjne, ten czas oczekiwania znacznie się wydłużył. Od początku listopada żyjemy w sterowanej głównie przez sklepy atmosferze Świąt i gdzieś ucieka nam to właściwe przygotowanie, jakim jest adwent.
Nie ma co za bardzo narzekać. Takie są warunki, jakie nam stawia dzisiejszy zwariowany styl życia. W porównaniu do tego, jak przebiega przygotowanie do Świąt w innych krajach, w naszym kraju nie jest jeszcze tak źle – podkreślamy ten czas różnymi pięknymi wydarzeniami jak poranne roraty, rekolekcje adwentowe, wielu ludzi myśli o spowiedzi – spowiedzi w tym czasie przyciągają niekiedy kogoś nawet po latach nieobecności w kościele. Powtarza się jakby w tym wszystkim ciągle to samo wydarzenie z Betlejem, podczas gdy dla wielu ludzi wyblakło i straciło już sens oczekiwanie Mesjasza.
Gdyby nawet wielu ludzi było zajętych sobą i rozwiązywaniem swoich codziennych spraw, to przecież Chrystus przyszedł na Ziemię jako zaskoczenie, niespodzianka. Boże Narodzenie to nie jest takie wydarzenie, że Chrystus zstępuje na Ziemię, która na niego czeka z transparentami i orkiestrą - On dotyka peryferii. Nieraz jest tak, że nie znajdujemy Boga w tym, na czym się koncentrujemy w Bożym Narodzeniu, w całym blichtrze, wśród światełek, prezentów. Chrystus zaczyna szukać nas wśród spraw najbardziej peryferyjnych, przepchniętych gdzieś na dalszy plan, przesuniętych do kategorii spraw trudnych lub nierozwiązywalnych.
Jak to jest, że ciągle, co roku, nasz Kościół-matka proponuje nam w Boże Narodzenie - stawiając za przykładem św. Franciszka, który wymyślił szopki - tę figurkę małego dzieciątka. My koncentrujemy uwagę na Dzieciątku Jezus, ale wiemy przecież, że Chrystus przeszedł przez ten świat głosząc Ewangelię, dał się ukrzyżować i zmartwychwstał, jest pełnym mocy Synem Boga - więc dlaczego Kościół proponuje Go w takiej kruchej, maleńkiej postaci? Pomyślałem sobie, że Bóg dostosowuje się do naszych możliwości, że bierze pod uwagę, że w nas niewiele miejsca zostaje dla Niego, nawet jeśli chodzi o dobrą wolę czy ciekawość prawdy, to niewiele jest w nas na to miejsca. Coś tylko nieraz się tli, a Bogu wystarczy że uchyli się tylko drzwi, że zostawi Mu się przestrzeni tyle tylko, żeby zmieściło się małe dzieciątko. Pan Bóg dostosowuje się do naszej kruchości, do naszej nędzy, by na nowo poprosić o możliwość wejścia w nasze życie i możliwość zmieniania go.