- Jeżeli pan prezydent dziś uwierzył w syrenie pienia, które go dobiegają, że może być niepodległy, że może zbudować własną formację, że może być mężem opatrznościowym Polski, to skończy tak, jak towarzysze Odysa. Praktycznie będzie to prosty rachunek – pan prezydent chcąc być autonomiczny pozbywa się twardego elektoratu PiS, a jaki zyskuje elektorat? (...) Czy prezydent wierzy w to, że towarzystwo ćwiąkalsko-gersdorfskie odda głos na Andrzeja Dudę? Czy ktokolwiek z tej elity poststalinowskiej zagłosuje na niego? - zastanawiał się w programie "Otwartym tekstem" publicysta Witold Gadowski.
"Okazało się, że wewnątrz ekipy rządzącej są pańskie pieski"
- Minęły dwa lata sympatycznego życia pana prezydenta, życia sybaryty, kiedy otwierał różne uroczystości, jeździł w różne kraje, spotykał się z głowami państw. Pan prezydent naraz rozpoczął uprawianie wewnętrznej polityki. Dowiadujemy się, że nie chce zgodzić się na nowe sztandary dla jednostek WOT, bo nie osiągnęły pełnych stanów liczebnych, zwleka z nominacją generałów zaproponowanych przez ministra obrony narodowej. Mamy jedną z największych wymian kadry generalskiej, kiedy czerwoni generałowie wymieniani są na czterdziestu kilku nowych i pan prezydent ociąga się z tym - stwierdził Witold Gadowski.
Publicysta komentował decyzję zawetowania przez prezydenta dwóch ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości - ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym. - Spójrzmy na to z punktu widzenia zwykłego obywatela, który każde zetknięcie z sądem traktuje jako traumę. Jest źle traktowany przez sędziów, nieuczciwie, przewlekle, jest niszczony przez sędziów. Mamy pożar budynku, a pan prezydent mówi: "nie gaśmy teraz, bo ja zaproponuję inną metodę. Ta metoda, którą chcieliście gasić, nie przyniesie od razu cudownych efektów, za dwa miesiące zgasimy moją cudowną pianą". Jednak budynek dalej się nadpali - metaforyzował Gadowski.
- Zwykły Kowalski może być poirytowany tym, że politycy jednego obozu nie mogą się dogadać w kwestii reformy koniecznej. To, że wymiar sprawiedliwości mamy nieuczciwy i postPRL-owski to truizmy, to mówią wszyscy, tylko gdy ktoś zabiera się za reformę, zaczyna się krzyk. Wewnątrz ekipy rządzącej, która powinna być zdeterminowana jak zakon, żeby przeprowadzić te trudne niezwykle reformy, zamykające PRL w dziejach Polski, okazuje się, że mamy „pańskie pieski”, że mamy obrażonych, niestabilnych. Nie do takiej drużyny się najmowali, nie w takiej wojnie mieli wystąpić - dodał.
"Prezydencie, nie najął się pan na obsługiwacza imprez"
- Jeżeli pan prezydent dziś uwierzył w syrenie pienia, które go dobiegają, że może być niepodległy, że może zbudować własną formację, że może być mężem opatrznościowym Polski, to skończy tak, jak towarzysze Odysa. Praktycznie będzie to prosty rachunek – pan prezydent chcąc być autonomiczny pozbywa się twardego elektoratu PiS, a jaki zyskuje elektorat? To sytuacja jak z „Trędowatej”, gdy nauczycielka Stefania Rudecka, poczciwa i piękna, zakochuje się w ordynacie Michorowskim z wzajemnością, ale sfera, do której wchodzi, jej nie przyjmuje, dlatego na balu słyszy słowo „trędowata”. Czy prezydent wierzy w to, że towarzystwo ćwiąkalsko-gersdorfskie odda głos na Andrzeja Dudę? Czy ktokolwiek z tej elity poststalinowskiej zagłosuje na niego? - zastanawiał się publicysta.
- Mogę mieć ego, lepsze pomysły, mogę czuć się bardzo ważny, ale muszę widzieć całość i wiedzieć, czy moje posunięcia służą mechanizmowi naprawiania całości. Wydaje mi się, że pan prezydent zapomniał o całym planie bitwy, żeby Polska nie była taka, jak przez ostanie dwadzieścia kilka lat, kiedy uważaliśmy, że nie mogliśmy w niej żyć, gdzie wszędzie była prywata, złodziejstwo i kłanianie się obcym – to trzeba zmienić, panie prezydencie. Pan nie najął się do funkcji komfortowego obsługiwacza imprez, pan najął się do funkcji naprawiacza państwa - mocno zaznaczył Gadowski.
CAŁY PROGRAM OGLĄDAJ TUTAJ