Władze USA zbadały próbki pobrane od ofiar ubiegłotygodniowego ataku we Wschodniej Gucie w Syrii, w którym zginęło ponad 40 osób. Wykazały one obecność wysoce trujących chemikaliów. Najprawdopodobniej w ciągu kilku dni Zachód odpowie na zbrodnie dokonywane przez syryjski reżim.
Amerykańska telewizja MSNBC poinformowała w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu, że pobrane od ofiar ataku chemicznego w mieście Duma we Wschodniej Gucie próbki krwi i moczu wykazały obecność chloru i środka paralityczno-drgawkowego. Organizacja ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) poinformowała, że jej eksperci rozpoczną analogiczne badania w sobotę.
W wyniku ataku gazowego z 7 kwietnia, o który został oskarżony reżim prezydenta Syrii Baszara al-Asada, zginęło co najmniej 41 osób. Państwa zachodnie, w tym USA, Francja i Wielka Brytania, zapowiadały kroki odwetowe wobec władz w Damaszku. Te odpierają groźby i domagają się od Zachodu dowodów na swoją winę.
Prezydent USA Donald Trump podjął decyzję o przeprowadzeniu "precyzyjnych ataków" z powietrza na wybrane cele w Syrii. Operacja została przeprowadzona we współpracy z Wielką Brytanią i Francją. Pentagon poinformował o efektach przeprowadzonej akcji. Zniszczone zostały m.in. fabryki z bronią chemiczną.
Interwencja USA, Wielkiej Brytanii i Francji to wynik ubiegłotygodniowego ataku chemicznego w Dumie koło Damaszku. Stany Zjednoczone obwiniają o jego przeprowadzenie syryjski reżim.
Pentagon przekazał, że atak trwał około godziny. Użyto w nim 58 rakiet, które spadły na miejsca związane z produkcją i przechowywaniem broni chemicznej. Zbombardowano ośrodek badań naukowych w okolicy Damaszku, ważny ośrodek dowodzenia oraz dwa magazyny zlokalizowane w pobliżu miasta Homs.