Reportaż "Zakaz wstępu" Moniki Rutke. Prawda o pomocy powodzianom
Wyemitowany w Republice reportaż Moniki Rutke, pokazujący smutną rzeczywistość po tragicznej, wrześniowej powodzi, ujawnia smutną prawdę, jak naprawdę wyglądają programy pomocowe rządu i z jakimi problemami zmagają się ludzie, którzy najbardziej ucierpieli.
"Zakaz wstępu" ujawnia brutalną prawdę, której rząd 13 grudnia albo nie chce zauważyć, albo celowo ją pomija, nie chcąc psuć wrażenia, że wszystko jest "uśmiechnięte". A zwykłe ludzkie problemy, z perspektywy Warszawy, są jakby dużo słabiej widziane.
Nie zdążyli przed zimą
Bohaterowie filmu bez ogródek opowiadają o biurokracji, która uniemożliwia im szybkie usunięcie szkód czy pieniądzach, które albo nie dotarły, albo dotarły zbyt późno, by przed zimą przeprowadzić remonty.
Adam Baran, jeden z poszkodowanych, tak opisał sytuację, w której się znalazł.
"Dostaliśmy te 50 tys., w naszym przypadku decyzja jest już wydana, więc wiemy, że przyznano nam pełną kwotę 200 tysięcy, bo nasz dom jest całkowicie zniszczony, a straciliśmy 600 tys. Tylko co ja teraz zrobię z tymi pieniędzmi? Byłem w OPS pytać, na co mogę je wydać. No wiadomo, że na cele budowlane, ale nie mogę kupić bramy, ogrodzenia, tego, czego teraz najbardziej potrzebujemy" - mówił w reportażu.
Inni mieszkańcy zwracają uwagę, że na wszystko czeka się zbyt długo. A pomoc gminy często nie wystarcza.
"To wszystko trwało zbyt długo. Teraz, jak porządnie popada, jest ryzyko, że dach nie wytrzyma. A przecież nie możemy wydawać tej zaliczki na materiały budowlane, bo gdzie my je teraz będziemy trzymać? Ta sama sytuacja jest ze sprzętem AGD. Gmina zapewniła nam ciepły pokój w sanatorium wojskowym, no ale nie wstawimy tam lodówki, pralki czy pieca" - dodała żona pana Adama.
Przespane miesiące
Mieszkańcy, z którymi rozmawiamy, są wdzięczni za noclegi, za które płaci gmina. Mają jednak żal, że nie mogą wrócić do swoich domów.
Z powagą sytuacji zgadza się burmistrza Lądka-Zdroju Tomasz Nowicki, który zgadza się z mieszkańcami, że te dwa miesiące były przez rząd przespane.
"Jeśli chodzi o wypłatę środków, to tak. Tutaj się zgodzę z mieszkańcami, którzy tak to postrzegają" - mówi.
Bałagan z zaliczkami
Spory problem jest też z zaliczkami. Były wypłacane pod presją z urzędu wojewódzkiego (miało być ich jak najwięcej) i okazało się, że w samym Lądku wypłacono ponad sto zaliczek bez weryfikacji i bez wydanej decyzji. Część z tych osób będzie musiała zwracać pieniądze.
Wielu poszkodowanych, tak jak pan Adam, wzięło zaliczkę, ale boi się ją wydawać, bo nie ma jednoznacznego wykazu produktów i usług, które mogą być opłacane z tych pieniędzy.
"Ludzie potracili wszystko. To jest czarna rozpacz. Teraz wpływają zaliczki, ale oni boją się tych pieniędzy ruszać, a wynika to z tego, że nie dostali jeszcze pełnej decyzji. Boją się, że będą musieli zwracać te pieniądze" - skomentowała Monika Kardynał-Makselan, sołtys Bolesławowa i radna miejska Stronia Śląskiego.
Źródło: Republika, tysol.pl
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.