Od północy miejscowego czasu w Idlibie obowiązuje zawieszenie broni między Rosją a Turcją, których żołnierze są na miejscu i wspierają dwie strony syryjskiego konfliktu. Choć w ostatnich godzinach doszło do walk, to obserwatorzy twierdzą, że sytuacja na miejscu jest znacznie spokojniejsza niż wcześniej.
Z informacji obserwatorów na miejscu wynika, że rozejm obowiązuje, choć jest on kruchy. Na południu prowincji Idlib wybuchły starcia syryjskich sił rządowych z grupą islamistów. W walkach miało zginąć 15 osób. Jednak ani Turcja ani Rosja, które wczoraj podpisały porozumienie, nie stwierdziły na razie jego naruszeń.
Uchodźcy, którzy opuścili domy w Idlib i przenieśli się w inne rejony prowincji są jednak sceptyczni. - Jeśli ludzie nie mogą wrócić do domu, co w takim razie oznacza takie zawieszenie broni? Bo ja wciąż nie mam domu i być może nie będę w stanie do niego wrócić przez 10 czy 15 lat. Jaką mam korzyść z porozumienia? - pyta Abu Ali, jeden z tysięcy Syryjczyków koczujących przy granicy z Turcją.
Wczoraj prezydenci Turcji i Rosji zgodzili się na wstrzymanie ognia w Idlib. Rosja wspiera syryjską armię, która próbuje odbić prowincję Idlib z rąk opozycji i islamistów. Turcja utworzyła tam strefę buforową i ustanowiła własne posterunki wojskowe, a równocześnie wspiera grupy islamistów.
Od grudnia na północy Syrii trwa ofensywa rządowego wojska, wspieranego przez Rosję. Walki spowodowały, że z domów uciekło ponad milion osób. Doszło też do potyczek syryjskiej i tureckiej armii, a w ostatnich dniach miało zginąć co najmniej 33 tureckich żołnierzy. Minionej nocy Turcja miała zabić 21 syryjskich wojskowych. Ankara twierdzi, że stało się to jeszcze przed wejściem w życie najnowszego rozejmu.