Działająca na rzecz ochrony środowiska w USA agencja NRDC (Natural Resources Defense Council) w swoim raporcie stawia szokujące tezy. Woda pitna w wielu miejscach Stanów Zjednoczonych ma bowiem nie spełniać podstawowych norm sanitarnych. Jednym z przykładów ilustrujących problem jest przypadek miasta Flint w Stanie Michigan. Kryzys dotyczący skażenia miejskiej wody rozpoczął się w 2014 roku, kiedy władze postanowiły zmienić ujęcie wody na rzekę Flint. Woda z nowego ujęcia okazała się około 19 razy bardziej korozyjna niż uprzednio czerpana z jeziora Huron. Wprowadzając ją do obiegu pominięto użycie środków antykorozyjnych (tym samym łamiąc prawo stanowe), przez co weszła ona w reakcję z rurami wodociągowymi. W wyniku zaniechania u części populacji Flint doszło do zatrucia ołowiem.
Erik Olson, dyrektor programu NRDC dotyczącego ochrony zdrowia podkreśla, że przypadek Flint to “dzwonek alarmowy dla Amerykanów”. „Tysiące innych miast i miejscowości dostarcza wodę skażoną ołowiem bądź innymi zanieczyszczeniami, narażając zdrowie milionów ludzi”. Zespół ochrony zdrowia NRDC od dekad prowadzi działania na rzecz poprawy jakości wody. Jednym z sukcesów osiągniętych dzięki wkładowi agencji było uchwalenie regulacji dotyczących standardów wody pitnej w 1974 roku.
W raporcie z maja br. NRDC donosi o wynikach prowadzonej przez siebie kontroli odnośnie używanej przez amerykańskie gospodarstwa domowe wody. Według szacunków w 2015 roku około 77 milionów obywateli (prawie jedna czwarta populacji) pobierało wodę z systemów, które naruszały obowiązujące normy sanitarne, z czego ponad jedna trzecia mieszkańców skazana była na dostawy z sieci nie spełniających wymaganych standardów ochrony zdrowia. Naruszenia dotyczą wszystkich 50 stanów USA, w niechlubnej czołówce znalazł się Teksas, Floryda, Pensylwania, New Jersey, Georgia, Waszyngton oraz Ohio.