Wprowadzone zaledwie w ubiegły wtorek przez chińskie władze przepisy nie tylko ograniczają wolność mieszkańców Hongkongu. Zgodnie z nimi każdy, kto krytykuje chiński rząd gdziekolwiek w świecie, ryzykuje, że zostanie aresztowany, nawet gdy tylko znajdzie się na hongkońskim lotnisku w sferze transferu.
Rok temu chińsko-australijski dysydent Badiucao szukał w Hongkongu miejsca na wystawę swoich prac o tematyce politycznej, skierowanych w dużej części przeciw Chińskiej Partii Komunistycznej. Teraz może zostać za to aresztowanym jeśli tylko pojawi się w mieście – nawet, gdy tylko będzie się przesiadał na hongkońskim lotnisku z jednego lotu na drugi.
Tak stanowi nowe, restrykcyjne prawo wprowadzone przez rząd chiński, które podważa wolność i niezależność mieszkańców Hongkongu. – To rzeczywiście budzi obawy, wręcz przerażenie, bo dotyczy nie tylko mieszkańców Hongkongu, ale każdego, komu leży na sercu kwestia praw człowieka w Hongkongu, a przede wszystkim w Chinach – komentuje Badiucao dla CNN ze swojego domu w australijskim Melbourne.
Przez dekady – najpierw w czasach rządów brytyjskich i nawet potem, gdy Hongkong powrócił do Chin po upływie okresu dzierżawy w 1997 r., ten Specjalny Region Administracyjny cieszył się znaczną autonomią. Gwarantowały mu ją same władze Państwa Środka aż do 2047 r. Jednak od przynajmniej dekady Hongkong musi stawiać czoło coraz agresywniejszym próbom ograniczania jego wolności ze strony Chin.
- Hongkong był w przeszłości miejscem bezpiecznym dla osób nie zgadzających się z systemem komunistycznych Chin, ale te czasy już minęły – mówi dla CNN Jeremy Daum, starszy wykładowca w Yale Law Paul Tai Center.