Prezydent Francji Francois Hollande powiedział, że kraj nadal stoi przed zagrożeniami. Wezwał do jedności i podkreślił, że kraj powinien pozostać "nieugięty" w obliczu rasizmu i antysemityzmu. Potwierdził też, że w Paryżu zginęli czterej zakładnicy.
Wzięcie zakładników w sklepie koszernym we wschodniej części Paryża Hollande określił jako "odrażający antysemicki czyn".
Przyznając, że to nie koniec zagrożeń, prezydent Francji zaapelował o "czujność, jedność i mobilizację". Zapowiedział wzmocnienie środków bezpieczeństwa w celu ochrony miejsc publicznych.
Oznajmił też, że wspólnie z przywódcami krajów UE weźmie udział w niedzielnym marszu w Paryżu, zapowiadanym jako manifestacja przeciw terroryzmowi.
W piątek wieczorem francuskie siły bezpieczeństwa przypuściły niemal jednocześnie dwa szturmy: w Dammartin-en-Goele, na sprawców środowego zamachu w redakcji tygodnika "Charlie Hebdo", braci Saida i Cherifa Kouachich, i w Paryżu na sklep koszerny, gdzie w piątek zakładników wziął Amedy Coulibaly. Wszyscy trzej terroryści zostali zabici.
Jednak co najmniej czterech zakładników wziętych przez Coulibaly'ego nie żyje; według mediów ofiary zginęły, gdy zaczął on brać zakładników.
Oba szturmy kończą ponad 50-godzinny kryzys, który rozpoczął się we Francji od zamachu w redakcji "Charlie Hebdo" i zabicia przez braci Kouachich dwunastu osób. Z zimną krwią zamachowcy zastrzelili m.in. pięciu głównych rysowników tygodnika, twierdząc, że "pomścili proroka" Mahometa.