We francuskiej Nicei odbył się pogrzeb kierowcy Formuły 1 Julesa Bianchiego. Francuz uległ wypadkowi na japońskim torze Suzuka. Po 9 miesiącach śpiączki zmarł.
17 lipca, po 9 miesiącach od wypadku na japońskim torze Suzuka, zmarł Jules Bianchi – francuski kierowca Formuły 1. Bianchi w momencie wypadku miał 24 lat i jak ostatnio przyznał jeden z szefów Ferrari, był szykowany na głównego kierowcę legendarnej włoskiej stajni. Podczas pechowego wyścigu Bianchi z olbrzymią prędkością wjechał w dźwig, który miał usunąć z toru inny pojazd. W konsekwencji wypadku młody kierowca przeszedł zabieg usunięcia krwiaka mózgu. Pomimo próby wybudzenia ze śpiączki farmakologicznej, Francuz do ostatnich dni nie odzyskał przytomności. To pierwszy śmiertelny wypadek na torze F1 od 21 lat. Wychowanka Ferrari, zwanego Małym Księciem, w katedrze pod wezwaniem świętej Reparaty w Nicei z wielkim żalem pożegnała najbliższa rodzina, cały sportowy świat oraz mieszkańcy rodzimego miasta.
Menadżer kierowcy podkreślał: - Formuła 1 jest niezwykle skomplikowana i często można się w niej zatracić, jednak On zawsze pozostawał skromy i miły dla wszystkich. Myślę, że łagodność wyróżniała go najbardziej.
W podobnym tonie wypowiadał się przyjaciel Bianchiego i tester Ferrari Jean-Eric Vergne: - Jules był niezwykłym człowiekiem, miał piękne wnętrze i teraz jest w niebie z największymi Formuły 1 a w naszych sercach na zawsze pozostanie mistrzem. Nie mam na to wszystko słów. To było fantastyczne móc go poznać i z nim rywalizować. To pokazuje jak ważni jesteśmy razem. Wszyscy się dziś modlimy za Julesa i jego rodzinę.
Numer 17 z którym jeździł Bianchi został dla niego zarezerwowany do końca istnienia formuły. Już nigdy nikt na torach królowej wyścigów nie pojawi się z siedemnastką.