Rewanż po czterech latach. USA 2:1 Ghana
W meczu kończącym pierwszą serie spotkań w grupie G, którą piłkarscy fachowcy określają jako jedną z najsilniejszych na brazylijskim mundialu, reprezentacja USA pokonała drużynę Ghany 2:1.
Ekipa Stanów Zjednoczonych do swojego pierwszego meczu przystępowała w atmosferze pełnego napięcia wywołanej decyzją selekcjonera Jurgena Klinsmanna. Niemiec pominął przy powołaniach na mundial legendę amerykańskiego „soccera” - Londona Donovana. Media w USA szeroko komentowały i krytykowały wybory personalne trenera, który już za czasów pracy w reprezentacji Niemiec i Bayernie Monachium swoimi decyzjami i stylem pracy wzbudzał kontrowersje. Zwycięstwo odniesione przez Amerykanów zapewne rozwieje wątpliwości kibiców, czy aby na pewno słynny niemiecki napastnik jest w stanie poprowadzić ich reprezentacje do sukcesów.
Mecz rozgrywany na Estadio Das Dunas rozpoczął się od najszybciej strzelonej bramki w historii występów USA na mistrzostwach świata. Już w 29 sekundzie Kwarasey musiał wyjmować piłkę z siatki po fantastycznej akcji Clinta Dempseya. Kapitan reprezentacji Stanów Zjednoczonych po podaniu z lewego skrzydła wbiegł w pole karne, kapitalnym zwodem minął dwóch obrońców i pod presją trzeciego oddał strzał w długi róg bramki strzeżonej przez Kwaraseya. Bramkarz Ghany nie zdołał obronić tego strzału i USA objęły prowadzenie.
Po szybko strzelonej bramce zawodnicy USA cofnęli się i czekali na możliwość przeprowadzenia piorunujących kontrataków. Ghana podrażniona straconą bramką mozolnie ruszyła do odrabiania strat, jednakże jej ataki przeważnie kończyły się rozpaczliwymi dośrodkowaniami z bocznych sektorów boiska. Tim Howard prezentował się bardzo pewnie w wyłapywaniu kolejnych piłek wrzucanych w jego pole karne. Z biegiem czasu akcje Ghany zaczęły nabierać polotu i pierwsza połowa zdecydowanie przebiegała pod dyktando graczy z Afryki. To oni nadawali tempo gry i byli bardziej kreatywni. Niestety, dla fanów z „Czarnego Lądu”, ich ulubieńcy byli przede wszystkim nieskuteczni. Rozgrywka obfitowała w wiele brutalnych starć. Po jednym z nich, w 35 minucie meczu, strzelec bramki dla USA musiał zdać się na pomoc medyczną, gdyż z jego nosa popłynęły obfite stróżki krwi. Warto jednak dodać, że piłkarze obu reprezentacji wykazywali sporo empatii i życzliwości dla swoich przeciwników. Z tego powodu sędzia prowadzący to spotkanie, pokazał mniej żółtych kartek niż by mógł. Ograniczał się w swoich działaniach do słownych upomnień.
Po przerwie obraz gry nie uległ znaczącej zmianie. Reprezentacja Ghany wciąż była stroną dominującą i co jakiś czas doprowadzała do sytuacji bramkowych. Jednakże kibice z Afryki, którzy stanowili zdecydowaną mniejszość wśród publiczności zgromadzonej na stadionie w Natal, mogli się cieszyć dopiero w 82 minucie. Właśnie wtedy przepięknym podaniem piętką popisał się Asamoah Gyna. Jego zagranie wykorzystał Andre Ayew. Pokonał Howarda potężnym strzałem w środek bramki. Ghana zdobyła upragnioną, długo wyczekiwaną a przede wszystkim zasłużoną bramkę. Wydawało się, że Amerykanie, którzy na tle Afrykańczyków wyglądali na dużo bardziej wyczerpanych trudami spotkania, nie będą w stanie odpowiedzieć na stratę bramki. Zdecydowanie to reprezentacja Ghany prezentowała się lepiej i to w jej grze można było dopatrywać się możliwości strzelenia zwycięskiej bramki. Jednakże, ku uciesze prezydenta Obamy i jego rodaków, cztery minuty później po rzucie rożnym piłkę do bramki skierował John Brooks.
Amerykanie odnieśli szczęśliwe zwycięstwo, tym samym rewanżując się za porażkę w 1/8 finału sprzed czterech lat. Tego wieczora piłkarze z Ghany byli bardzo nieskuteczni. Z tej racji to Klinsmann i prowadzony przez niego zespół może w spokoju oczekiwać konfrontacji z Portugalią. Ghana, jeśli chce powtórzyć sukces z turnieju rozgrywanego w RPA, musi szukać punktów w starciu z Niemcami.