Zamów sobie tatę i wyprodukuj dziecko
Idealne dziecko musi mieć idealnego ojca. Pod każdym względem. W końcu mamusia zaplanowała każdy najdrobniejszy szczegół jego fizjonomii i osobowości. I niech teraz ktoś powie, że in vitro to nie produkcja dzieci.
Klient nasz pan, a skoro płaci to wymaga. A wymaga coraz więcej. Na przykład: klientka X chciałaby, żeby „ojcem” jej dziecka był kierownik galerii sztuki, inteligentny, miły i z rezerwą. Koniecznie z jasnobrązowymi włosami, oczy może mieć zielone lub niebieskie. Z kolei klientka Y wymarzyła sobie, by „ojciec” jej dziecka kochał jazdę na rowerze i żył w jedności z naturą. Słowo „ojciec” celowo piszę w cudzysłowie, bo chodzi w tych przypadkach tylko i wyłącznie o dawców nasienia o określonych cechach i upodobaniach. Kliniki in vitro gotowe są spełnić każde, nawet najbardziej zaskakujące życzenia swoich klientek, które chcą mieć dziecko, a nie znalazły idealnego mężczyzny, któremu mogłyby powierzyć to odpowiedzialne zadanie, jakim jest ojcostwo. Zresztą taki jeszcze by się w wychowanie dziecka wtrącał. Lepiej więc zapłacić, zatroszczyć się o dobre geny i mieć święty spokój. I dziecko tylko dla siebie. Oto model rodzicielstwa promowany przez kliniki in vitro. Model, w którym dziecko nie jest owocem miłości, a wyłącznie produktem skrojonym według konkretnego zamówienia. Jakość gwarantowana.
Jak donosi tygodnik „Polityka” w Wielkiej Brytanii jeden z banków spermy opracował i uruchomił specjalną aplikacje na smartphony dla Brytyjek szukających „ojca”. Za 950 funtów mogą sobie „skroić na miarę” idealny obiekt. Idealny dla niej, a nie dla dziecka, bo ono swojego ojca pewnie nigdy nie pozna. Banki nasienia nie ujawniają bowiem żadnych danych mogących zidentyfikować osobnika.
Aplikacja, z której korzysta już prawie połowa brytyjskich klinik on vitro, ma jeszcze jedną opcję, której do tej pory nie było i raczej nikt nie miał odwagi takich pomysłów wcielać w życie. Okazało się bowiem, że nasienie zostawione w banku przez mężczyzn nie zawsze cieszy się zainteresowaniem klientek. A to wzrost potencjalnego tatusia nie ten, albo nieodpowiednia waga, albo za niskie wykształcenie, mimo że nawet fizjonomia dawcy odpowiada. Co więc wymyślono? Usługę „zamów sobie tatę”. Można więc stworzyć sobie profil idealnego dawcy. Doktor? Bardzo proszę. Profesor? Jak tylko ktoś taki odda swoje nasienie do banku spermy, zainteresowana pani zostanie niezwłocznie o tym fakcie powiadomiona. Żyd, Arab, a może Chińczyk – do załatwienia. Po zaznaczeniu odpowiednich parametrów pozostaje tylko czekać na wymarzony ideał. A nuż się ktoś taki trafi, wówczas wystarczy jedno kliknięcie i można sobie „zamówić tatę”. Bez wysiłku, bez wychodzenia z domu. Im więcej informacji nie tylko dotyczących aparycji, ale także zainteresowań, pasji, zajmowanych stanowisk, tym lepiej. Można przecież spreparować legendę na temat wirtualnego ojca, o którego wcześniej czy później dziecko przecież zapyta. W sumie to jednak przerażające i tak naprawdę trywializujące ojcostwo. No bo kim jest ojciec? Jedynie dawcą materiału genetycznego, wybranym z katalogu niczym mebel pewnej skandynawskiej firmy. Dobrany tak jak się wybiera kanapę czy firanki.
Na razie można sobie zamówić tatę, ale jako że „nowy wspaniały świat” zaskoczył już niejednego futurologa, można sobie wyobrazić analogiczną sytuację „zamów mamę”. Bo przecież taki dawca może nie chcieć, by pierwszą lepszą klientkę zapłodniono jego nasieniem. Z czasem może i on będzie mógł zastrzec, że jego plemniki mają trafić wyłącznie do długonogiej blondynki, z talią osy, romantyczki lubiącej spacery w blasku księżyca i koniecznie posiadającej co najmniej doktorat, choć profesura byłaby jeszcze milej widziana. Niemożliwe? Niestety jak najbardziej możliwe, w końcu jak już dzielić się genami to z kimś na odpowiednim poziomie, tak by od strony biologicznej zapewnić dziecku najlepszy start. I tak oto w najlepsze postępuje produkcja idealnych dzieci, pięknych jak z obrazka, tylko jednakowoż niekoniecznie szczęśliwych. Kochanych nie dlatego, że są, tylko dlatego, że są idealne – mają niebieskie oczy i ciemne włosy po wirtualnym „tatusiu”, dokładnie tak, jak sobie to zaplanowała mama, przeglądając oferty banku spermy na swoim telefonie.