– Wszystko było normalne. Gdyby nie to, że nagle zaczęły dochodzić dziwne dźwięki... Trzaski, huki... Później dźwięk niszczącej się konstrukcji metalowej... I detonacje. Te detonacje były tak silne, że można było poczuć tą falę dźwiękową, która przechodziła przez nas – powiedział dowódca załogi JAK-40 por. Artur Wosztyl (która lądowała 10.04.2010 r. przed TU-154M).
– Lądowałem tam w trudnych warunkach meteorologicznych, ale minimum nie było przekroczone. Chciałbym tutaj zwrócić na to szczególną uwagę, bo wielokrotnie powtarzane jest to, że lądowałem tam poniżej warunków minimalnych, bez zgody na lądowanie i różne inne historie. To jest nieprawda. Lądowałem tam przy odpowiednich warunkach meteorologicznych, zgodę na lądowanie otrzymaliśmy zanim dolecieliśmy do bliższej radiolatarni. Po naszym lądowaniu wiedzieliśmy mniej więcej o której będzie Tupolew w Smoleńsku. Dlatego też włączyliśmy radiostacje na częstotliwości Mińska nad Białorusią – powiedział porucznik.
Pozorny spokój
– Zaczęliśmy nasłuchiwać prezydenckiego samolotu. W pewnym momencie usłyszeliśmy Tupolewa, to jak się zbliża, było słychać jakie komendy otrzymywali, jak zbliżali się do lotniska... W momencie kiedy samolot dostał zgodę do zakrętu na kurs lądowania wyszedłem z samolotu. Za mną wyszli wszyscy, którzy byli na pokładzie. W pewnym momencie usłyszeliśmy jak silniki zaczęły nabierać obrotów – czyli wtedy kiedy odchodzi się na drugi krąg – dodał.
Dźwięk milknącego silnika...
– Wszystko było normalne. Gdyby nie to, że nagle zaczęły dochodzić dziwne dźwięki... Trzaski, huki... Później dźwięk niszczącej się konstrukcji metalowej... I detonacje. Te detonacje były tak silne, że można było poczuć tą falę dźwiękową, która przechodziła przez nas. Pamiętam później dźwięk milknącego silnika i ciszę. W tym momencie nastąpiła taka konsternacja. Bo człowiek sobie zdawał sprawę, że coś się wydarzyło. Z drugiej strony wypierał z siebie tą myśl, że doszło do tej tragedii – wspominał Wosztyl.
Człowiek z wieży
– Zobaczyliśmy człowieka, który wyszedł z wieży. Ten człowiek w ogóle się nie spieszył. On był już ubrany w mundur, miał guziki zapięte, czapkę nałożoną na głowę. Wyszedł, idzie sobie normalnie, rozgląda się... Dostrzegł, że musi przejść obok nas. Rozejrzał się w obie strony, zaczął nas mijać z boku... – mówił.
– Podeszliśmy do niego i pytamy się co się stało z samolotem. On odpowiedział, że "przeleciał". Powiedzieliśmy, że to niemożliwe, że byśmy słyszeli i widzieli. Wzruszył ramionami i odszedł... W tym momencie mieliśmy pewność, że samolot się roztrzaskał – zakończył dowódca załogi JAK-40.