Walentynowicz: Miałem wrażenie, że wyrok ws. prokuratorów był już gotowy
– Moim pierwszym wrażeniem było, że wyrok już jest gotowy (...) Sędzia nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapoznać się bliżej z aktami sprawy, próba uzasadnienia była karygodna. Stwierdziłem, że nie będę słuchał tych bzdur i wyszedłem z sali – mówił na antenie Telewizji Republika Janusz Walentynowicz syn śp. Anny Walentynowicz.
W Telewizji Republika Janusz Walentynowicz syn tragicznie zmarłej w katastrofie pod Smoleńskiem Anny Walentynowicz odniósł się do wczorajszej decyzji sądu o umorzeniu śledztwa w sprawie niedopełnienia obowiązków przez polskich prokuratorów wojskowych w Smoleńsku w 2010 roku.
– Według mnie decyzja sądu jest wręcz kuriozalna – stwierdził syn śp. Anny Walentynowicz.
Janusz Walentynowicz przybliżał szczegóły wczorajszego procesu, podkreślając, że brakowało w nim sprawiedliwości i rzetelnego podejścia do sprawy, a procedury wyglądały na nie do końca zgodne z normami.
– Już na samym początku miała miejsce demonstracja siły. Na kilkanaście osób, które uczestniczyły w tym posiedzeniu przypadało czterech lub pięciu rosłych funkcjonariuszy Żandarmerii Wojskowej – wspominał. – Dwóch z nich było ciągle obecnych wewnątrz sali, co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe – dodał.
Walentynowicz opowiadał również o zachowaniu sędziego, który, jego zdaniem, nawet nie próbował udawać, że jest zainteresowany argumentacją mecenasa Pszczółkowskiego.
– Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, to znudzony, niezainteresowany sędzia – mówił. – Przyszło mi do głowy, że wyrok już jest gotowy. Moje wrażenie wiązało się z tym, że sędzia z małym zainteresowaniem przysłuchiwał się całemu wywodowi mec. Pszczółkowskiego – dodał.
Stwierdził również, że podczas uzasadniania wyroku sędzia przekręcał niektóre fakty i „plątał się”, dając niejednokrotnie wyraz temu, że nie jest do końca zaznajomiony z aktami sprawy.
– Sędzia, próbując uzasadnić ten nieszczęsny wyrok, dukał, plątał się – zaobserwował Walentynowicz. – To, co usłyszałem później, i co mnie zdumiało, to informacja, że prokuratorzy działali w dobrej wierze – to jest dla mnie niepojęte – mówił.
Janusz Walentynowicz stwierdził, iż zastanawiającym i dającym do myślenia, jest już sam fakt, że sąd oparł się w argumentacji wyroku na tym, że prokuratorzy wojskowi mogli zawierzyć zeznaniom ks. Błaszczyka, który był obecny podczas czynności prowadzonych przy ciałach poległych w katastrofie.
– Ksiądz Błaszczyk jest autorytetem dla prokuratora wojskowego, który z definicji powinien nie wierzyć w nic, co słyszy dopóki sam tego nie sprawdzi – mówił z goryczą w głosie Walentynowicz.
Przypomniał również, że zeznania ks. Błaszczyka nie były zgodne z prawdą, o czym informował sam ksiądz. – Sędzia zupełnie zapomniał o tym, że kilka tygodni później ksiądz Błaszczyk odwoływał to wszystko, co powiedział publicznie, przepraszając rodziny i całe społeczeństwo, że wprowadził nas w błąd, ale działał w dobrej wierze – mówił Walentynowicz.
Sędzia, według relacji Walentynowicza, nie powstrzymał się również od stwierdzenia, że to właśnie syn śp. Anny Walentynowicz jest odpowiedzialny za zamianę ciał ofiar.
– Sędzia pozwolił sobie na wycieczkę personalną w moim kierunku, twierdząc po raz kolejny, że to ja jestem odpowiedzialny za zamianę ciał, bo źle umiejscowiłem blizny – mówił. – Z tego jego wywodu wynika, że kompletnie nie zna akt sprawy, nie wiedział o czym mówi – dodał.
Syn legendy "Solidarności" przyznał również, że nie mógł znieść obarczania go winą i jawnej niesprawiedliwości i opuścił salę rozpraw.
– Sędzia nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapoznać się bliżej z aktami sprawy, próba uzasadnienia była karygodna. Stwierdziłem, że nie będę słuchał tych bzdur i wyszedłem z sali – opowiadał Janusz Walentynowicz.