Okazuje się, że na Uniwersytecie Warszawskim są studenci równi i równiejsi. Dla tych drugich przygotowano nawet specjalne spotkania adaptacyjne - pisze Małgorzata Terlikowska.
Spotkania adaptacyjne kojarzą się z przedszkolakami. Dla maluchów placówki organizują specjalne zajęcia, tak by jeszcze przed rozpoczęciem nauki poznały wychowawczynię, zwyczaje panujące w przedszkolu, zabawy. Wszystko po to, by rozstanie z rodzicami było łatwiejsze. Do studentów była raczej adresowana oferta wyjazdów integracyjnych. I pewnie na wielu uczelniach tak jest, wszak dorosłych (a osoby, które dostały się na uniwersytet i legitymują się świadectwem dojrzałości, dorosłe przecież są) za rączkę prowadzać nie trzeba. Okazuje się jednak, że pewną grupę trzeba, bo inaczej będzie się czuła zagubiona. Przynajmniej na Uniwersytecie Warszawskim. Ta grupa to nowo przyjęci homoseksualni studenci, o których zatroszczyła się studencka organizacja Queer UW. I specjalnie dla nich 30 września organizuje adaptację.
Z badań, na które powołują się organizatorzy tego spotkania wynika, że „osoby homoseksualne dużo rzadziej korzystają z przygotowanych przez samorządy studenckie spotkań i oferty integracyjnych wydarzeń. Część osób pochodzi spoza Warszawy, czują się zagubione w nowym środowisku, a wynika to z doświadczanej wcześniej homofobii oraz "heteronormatywnym charakterem tych wydarzeń". Dzięki adaptacji studenci ci mają poczuć się więc bezpieczniej w dużym mieście i na dużej uczelni. A przy okazji poznać homoseksualny światek. Warto dodać, że z oferty spotkań integracyjnych czy imprez przygotowanych przez studencki samorząd również nie korzystają wszyscy studenci heteroseksualni. Więcej, również oni, jeśli pochodzą z małych miejscowości, mogą czuć się zagubieni. Kto się o nich zatroszczy?
Wygląda więc na to, że od teraz ze studentami UW o skłonnościach homoseksualnych trzeba będzie obchodzić się jak z jajkiem. Swoją drogą ciekawe, czy po dniach adaptacyjnych będą kolejne „ułatwienia” dla tej grupy. Żeby więc czuli się bezpiecznie, należy zadbać o to, by zajęcia dla nich prowadzili wyłącznie wykładowcy o takich samych skłonnościach, być może warto ich izolować także od innych studentów, bo a nuż trafi się wśród nic jakiś homofob. Zażądałabym także, by wszelkie egzaminy mieli zaliczone na ocenę maksymalną, niższa ocena może zostać bowiem potraktowana jako dyskryminacja mniejszości seksualnych.
Zastanawiam się, czemu to wszystko ma służyć. Czy faktycznie homoseksualni studenci są tak bardzo prześladowani, że trzeba ich zawczasu odnaleźć, wyłuskać z grupy nowo przyjętych studentów i przestrzec przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Czy może chodzi o to, by od początku przekonywać tę grupę osób, że ma jakieś specjalne prawa, których winni się domagać, a ze względu na orientację seksualną trzeba ich traktować inaczej, w końcu przecież wszystko można podciągnąć pod mowę nienawiści.
A może trzeba pozwolić tym ludziom być dorosłymi i nie prowadzać za rączkę. Jestem przekonana, że jeśli będą potrzebowali znaleźć klub czy inne miejsce, w którym spotykają się osoby homoseksualne, to a pewno znajdą. A tak – pod pretekstem troski – robi się z nich „biedne, zagubione misie”, które odseparowane od mamusinej spódnicy, muszą szybko wejść pod skrzydła querropiekunów, bo inaczej zginą w wielkim mieście. Jeśli ktoś się boi dorosłego życia to może to jeszcze nie czas na studia?
Małgorzata Terlikowska