Po wielkich zapowiedziach wspaniałego kompromisu okazało się, że nic z tego. Marszałek Stanisław Karczewski (swoją drogą jeden z pierwszych sygnatariuszy Deklaracji Wiary polskich lekarzy) oznajmił, że w ramach kompromisu, jaki chce zaproponować zabijać nie będzie można dzieci z zespołem Downa. Tyle, że to nadal oznacza, że zabijane będą, z przyczyn eugenicznych, inne dzieci.
- W naszym proponowanym, wstępnym projekcie była mowa o tym, aby w przepisach wykluczyć możliwość przerywania ciąży gdy diagnoza wykazuje możliwość wystąpienia choroby Downa. Mówiłem, że są to wspaniałe dzieci kochane i kochające, wprowadzające do domów wiele miłości. Jestem wielkim przeciwnikiem zabijania tych dzieci. Przy wykrywaniu tego rodzaju zmian u dziecka nie ma 100% pewności, że będzie ono obarczone zespołem Downa – mówił marszałek Karczewski.
I choć jego słowa cieszą to trzeba sobie uświadomić, że wcale nie rozwiązują one problemu i w ogóle nie są kompromisem. Warto też zadać pytanie, dlaczego na listę ochronną mają być wciągnięte dzieci z Zespołem Downa, a te z Zespołem Turnera czy Beckwitha Widemanna już nie? Na jakiej podstawie będziemy decydować, że jedne dzieci powinny żyć i trzeba je chronić, a inne żyć nie muszą i można je zlikwidować? Argumentem nie może być tu to, że dzieci są kochane albo nie. Z myśleniem eugenicznym trzeba po prostu zerwać, a nie da się tego zrobić częściowo. Niepełnosprawność nie może być wskazaniem do prenatalnego zabójstwa. I szkoda, że lekarz, senator PiS, sygnatariusz Deklaracji Wiary tego nie rozumie.
Politycznie też zresztą niewiele to da, bo obawiam się, że kompromis taki nie zadowoli nikogo, a obrońcy życia, jeśli będzie trzeba zbiorą podpisy jeszcze raz, i jeszcze aż do skutku. To, że u władzy jest Prawo i Sprawiedliwość z pewnością ich nie powstrzyma. Warto, by politycy Prawa i Sprawiedliwości wreszcie zrozumieli, że akurat ruch pro life jest partyjnie i politycznie niekontrolowalny. I taki pozostanie.
Tomasz P. Terlikowski