Szczerski: Unia Europejska pomyliła kierunki rozwoju
W ostatnim numerze miesięcznika „Wpis” ukazała się znacząca wypowiedź prof. Krzysztofa Szczerskiego na temat jak od pewnego czasu funkcjonuje Unia Europejska, jak bezpieczeństwo zamieniane jest na biurokrację, a wolność na system nakazów. Tekst ministra jest najlepszym komentarzem do tego, czym żyje teraz Europa. Oto obszerny fragment tego artykułu:
(…) Mojej bezpośredniej odpowiedzialności w pałacu prezydenckim podlega polityka zagraniczna. Jest to ważny obszar, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, że mamy dziś do czynienia z wyraźnym kryzysem Europy na wielu płaszczyznach. Zarówno na tej, która wiąże się z jej instytucjami, z organizacją zwaną Unią Europejską grupującą część państw europejskich, jak też na płaszczyźnie tożsamości. Powstaje bowiem pytanie – jeżeli robimy coś w imię Europy, to tak naprawdę w imię czego, w imię kogo to robimy? Co znaczy dzisiaj działać w imię tradycji europejskiej, wielkiego dorobku cywilizacyjnego, jakim jest Europa?
Cały pomysł na integrację europejską polegał na tym, iż państwa, które wstępują do Unii Europejskiej, żeby móc się do niej dołączyć, powinny obowiązkowo pozbyć się części swoich instrumentów rządzenia, także obrony własnego wewnętrznego rynku, wewnętrznej polityki. Czasami używam tu porównania z przeszczepem, przed dokonaniem którego trzeba najpierw obniżyć trochę immunologię, żeby nowe ciało nie zostało odrzucone. Z integracją europejską jest tak samo – żeby wejść do Unii Europejskiej, „przeszczepić się do niej”, trzeba obniżyć immunologię państwa, zrezygnować z pewnych barier broniących je przed zewnętrznymi zagrożeniami, z którymi każde państwo ma w swoich granicach do czynienia.
W zamian za obniżenie immunologii własnego państwa obiecywano od samego początku integracyjnego procesu, że Unia jako całość podniesie poziom bezpieczeństwa krajów, które znajdą się w jej szeregach. A więc za cenę obniżenia własnej odporności na zagrożenia z zewnątrz miało się zyskać odporność większą, bo zbiorową, którą daje Unia jako całość na swych zewnętrznych granicach. Jeden z elementów tego większego bezpieczeństwa wiązał się z tym, że zlikwidowany miał być pewien poziom dotychczasowych zagrożeń, wynikający z tendencji do konfrontacji wojennych pomiędzy krajami europejskimi. Wiadomo, dzisiaj nikt sobie nie wyobraża, że Dania napadnie na Szwecję albo Hiszpania będzie chciała zająć Belgię. Rzeczywiście takie bezpieczeństwo nazwijmy to „antywojenne” wewnątrz Unii funkcjonuje.
Rzecz jednak w tym, iż w ostatnich latach okazało się, że Unia Europejska wcale nie zagwarantowała bezpieczeństwa społeczeństwom krajów członkowskich. Choćby na płaszczyźnie ekonomicznej; kryzys przyszedł z zewnątrz w wyniku wielkiego krachu globalnego systemu bankowego w 2008 r. zapoczątkowanego w Stanach Zjednoczonych. Wdarł się on silnie także do Europy i rozbił wewnętrznie strefę euro. Okazało się, że bycie w wewnątrz strefy euro nie dało żadnych gwarancji bezpieczeństwa, skoro w wielu państwach tej strefy załamały się systemy finansowe. Granica unijna nie była dla kryzysu żadną zaporą. Kilka lat później mieliśmy następny kryzys, drugi szok zewnętrzny, który nastąpił w wyniku wielkiej fali migracyjnej, jaka wlała się do Europy i ma, jak wiadomo, charakter nie tylko uchodźczy. Kryzys ten spowodował utratę zaufania do polityki europejskiej w bardzo wielu krajach Unii. Powiem, że paradoksalnie ten brak zaufania jest większy nawet na zachodzie Europy niż w naszej jej części. (…)
Od samego początku pomysłu na Unię Europejską, miała być ona wzorem wolności. Przekonywano, że będzie nam więcej wolno, bo zostanie zniesionych wiele barier. Podstawą integracji europejskiej miały być cztery swobody unijne: przepływu osób, towarów, usług i kapitału. Tymczasem od pewnego momentu Unia zaczęła kojarzyć się bardziej z zakazami i nakazami niż z wolnością. My, Europejczycy, także w Polsce, coraz częściej słyszymy, że czegoś nam nie wolno. Nie wolno, bo jesteśmy w Unii Europejskiej, która tego zabrania i zakazuje – np. nie wolno pomóc jakiejś gałęzi przemysłu, nie wolno palić w piecach węglem, nie wolno wkręcać tradycyjnych żarówek itd., itd.
Dziś jest zatem więcej zakazów i nakazów biurokratycznych niż wolności, która miała być celem integracji. To powoduje zachwianie fundamentów integracji europejskiej.
Z tego też powodu warto zastanowić się nad tym, jak wykorzystać moment kryzysowy do tego, żeby zreformować Unię głównie w tych dwóch obszarach, by było mniej biurokracji a więcej wolności oraz więcej bezpieczeństwa a mniej podatności na zewnętrze szoki. Wiąże się to z pojęciem subsydiarności, czyli budowania całej polityki od dołu, a nie od góry, wykorzystywania możliwości, jakie niesie ze sobą potencjał Europejczyków. A jest to potencjał gigantyczny zarówno w sensie ekonomicznym, jak i społecznym. Europa to naprawdę jest kontynent niezwykłych możliwości.
Kryzys tożsamości natomiast wiąże się z fundamentalnym pytaniem, jakim wartościom ma służyć dzisiaj Europa, jakie zasady stanowią dzisiaj o naszym kontynencie. Rozmawiałem ostatnio z patriarchami kościołów Bliskiego Wschodu; powiedzieli mi rzecz tyleż zaskakującą, co niezwykle istotną. Wiecie Państwo, jaki jest największy szok prawdziwych uchodźców-chrześcijan, którzy uciekają z bliskiego Wschodu do Europy przed prześladowaniami religijnymi? Otóż im się wydawało, że przyjeżdżają do Europy, która jest oazą chrześcijaństwa. Oni tam poświęcali swoje życie i krew po to, żeby bronić wiary i byli przekonani, że jak trafią do Europy, to spotykają tu ludzi, którzy tak samo silnie żyją wiarą, jak oni żyli tam, aż do poświęcenia, aż do męczeństwa. No i przyjeżdżają do Europy, i przeżywają wstrząs, bo zastają kontynent tak samo im obcy, jak świat, z którego uciekli. Podkreślam, że mówimy o Zachodzie. Bezpośrednio przyjmują ich życzliwie różne wspólnoty chrześcijan, w tym bezpośrednim kontakcie spotykają tutaj ludzi, którzy się nimi opiekują i pomagają, ale przecież oni nie żyją w Europie w enklawach, tylko znajdują się w całej przestrzeni publicznej i swobodnie się w niej poruszają. Obserwują rzeczywistość dookoła i są przerażeni, jak bardzo ta Europa jest już niechrześcijańska. Dla nich to jest szok emocjonalny, że nasza przestrzeń publiczna jest całkowicie zdesakralizowana, że media są tak antyreligijne, że są takie brutalne ataki na wiarę chrześcijańską w Europie, do której oni uciekali przed prześladowcami religii. Czują, że w pewnym duchowym wymiarze, jest tu tak samo wiele walki z religią, że wpadli z deszczu pod rynnę. Tu spotykają się z tzw. miękkimi prześladowcami wiary, którzy nie bronią palną, ale siłą medialną i polityczną walczą z tą samą religią, za którą tylu z nich oddało i oddaje życie każde dnia. Czymże jest ta Europa, która była ich nadzieją, za którą tęsknili, o której marzyli? Spotykają się z czymś, co dla nich jest światem, którego nie rozumieją.
To jest świadectwo oznaczające, że coś bardzo poważnego, coś bardzo niepokojącego dzieje się z tożsamością europejską. To naprawdę wymaga bardzo poważnej refleksji nas wszystkich, którzy jesteśmy chrześcijanami. Brakuje nam poważnego poczucia apostolstwa; przecież my także swoim życiem musimy świadczyć o tym, co to znaczy być chrześcijaninem. Ci, którzy przyznają się do wiary, mają obowiązek dawać jej świadectwo w życiu publicznym.
To wszystko – kwestie wolności, bezpieczeństwa i tożsamości Europy, to jest mniej więcej osnowa książki, którą będę próbował Państwu zaoferować niedługo poprzez wydawnictwo Biały Kruk. Ona właśnie będzie mówiła o tych wszystkich elementach, nie tylko diagnozach, ale także próbach naprawy tego, co dzisiaj w Europie znalazło się w kryzysie.
Jako politycy nie możemy być naiwni, bo w relacjach pomiędzy państwami byłoby to wielkim błędem; trzeba twardo bronić swoich interesów. Niektórzy w Polsce używają argumentu, że jest swego rodzaju nieprzyzwoitością obrona narodowego interesu, skoro znajdujemy się w Unii Europejskiej. Wmawiają nam, że narodowych interesów już nigdy nie będzie, bo będziemy wszyscy żyli w jakiejś utopijnej wspólnocie, po cóż więc upominać się o swoje. To jest nieprawda, bowiem gra interesów między państwami toczy się stale, także wewnątrz Unii. (…)
My byliśmy twardzi w kwestii polityki w stosunku do uchodźców, ale ponieśliśmy pewne koszty polityczne, jeśli chodzi o nasz wizerunek na Zachodzie. Także w Polsce opozycja bezpardonowo atakowała polskie władze. Dzisiaj po 13, 14 miesiącach dokładnie to samo, co my rok temu, mówi Angela Merkel czy niektórzy politycy brukselscy – że trzeba zacząć od ochrony granicy, że trzeba pomagać tam, w miejscach konfliktów, że należy kontynuować współpracę z Turcją, aby ta pomagała tym ludziom poza granicami Unii. Że lepiej pomagać im bliżej miejsca ucieczki, a nie przysyłać ich do Europy. Unia znalazła się w punkcie, w którym moglibyśmy się znajdować już kilkanaście miesięcy temu. Cena za niewysłuchanie naszej opinii, opinii Grupy Wyszehradzkiej jest wysoka – pojawiły się liczne problemy natury społecznej oraz w zakresie bezpieczeństwa. Europa płaci więc cenę za to, że nie słuchała krajów, które miały odmienne zdanie od najsilniejszych państw. To jest lekcja mówiąca o tym, że jeśli rzeczywiście ma istnieć wspólnota europejska, to bez hegemonów. (…)
Pamiętam dokładnie, gdy zaczynaliśmy pracę w pałacu prezydenckim, dyskutowaliśmy pierwsze koncepcje dotyczące polityki zagranicznej, potem wsparte przez rząd po wygranych wyborach parlamentarnych. Wówczas jednym z głównych elementów dyskusji była kwestia odbudowy polityki środkowoeuropejskiej. Odbudowy tych więzi, które istniały kiedyś w środkowej Europie, a które zostały przez ostatnie lata bardzo zaniedbane. Do tego stopnia, że jak pamiętamy jeden z senatorów PO, zresztą z Krakowa, nazwał Grupę Wyszehradzką sojusznikami Hitlera. My nie powinniśmy współpracować z partnerami z Grupy Wyszehradzkiej, ponieważ to byli sojusznicy Hitlera, i to jest wstyd, że Polska z kimś takim pracuje – tak mówił.
Zrobiono bardzo wiele, także polskimi rękami, żeby w ogóle unicestwić Europę Środkową jako element polityki europejskiej. Polska miała być tylko bezwarunkowym sojusznikiem największych państw. Należało zatem zignorować tę nieznośną Europę Środkową. Prezydent bardzo wyraźnie powiedział takim poglądom „nie”. Polska racja stanu zakłada także budowę właśnie polityki środkowoeuropejskiej, rewitalizację tej polityki.
To, co się wylało na nasze głowy w prasie niby specjalistycznej, dotyczącej polityki międzynarodowej, w związku z tą koncepcją, jest zdumiewające. Mówiono, że to jest kompromitacja, że wolimy grać w okręgówce, a nie chcemy grać w pierwszej lidze. Padały określenia bardzo obraźliwe głównie dla tamtych państw, pozostałych trzech członków Grupy V4. I takie epitety niby miały pomagać w budowaniu naszych relacji z sąsiadami. Trzeba powiedzieć wprost: to są działania wrogie wobec polityki polskiej. Po roku widać, jak bardzo był trafny nasz wybór, jak bardzo się ożywiła polityka w środkowej Europie, jak pozytywnie oddziałuje to na całą Unię. (…) To jest poważna i realna polityka. To jest też wielkie zadanie.
Cały tekst ukazał się w miesięczniku Wpis (12/2016). Więcej na http://www.bialykruk.pl