Przesmyk suwalski pod niemiecką opieką? Lepiej się mieć na baczności

Niemiecki dziennik „Handelsblatt” z troską pochyla się nad losem przesmyku suwalskiego, przestrzegając przed możliwym atakiem Rosji i kreśląc scenariusze jego obrony. Kluczową rolę miałaby tu odegrać… Bundeswehra. Gdyby nie powaga sytuacji geopolitycznej, można by to uznać za żart roku. Bo oto ci sami Niemcy, którzy przez lata sponsorowali rosyjski reżim i z zapałem podrzucają Polsce migrantów przez zachodnią granicę, dziś zgłaszają gotowość do obrony naszych granic.
Brzmi dumnie, ale z polskiej perspektywy – niepokojąco. Tym bardziej, że o planach „niemieckiej odpowiedzialności", jak zwykle, dowiadujemy się nie z Warszawy, lecz z niemieckiej prasy.
Niemiecka odpowiedzialność? Raczej iluzja
- Ochrona przesmyku suwalskiego jest zadaniem Bundeswehry
– czytamy w „Handelsblatt”. Słowa te mają brzmieć uspokajająco. W rzeczywistości – są powodem do zaniepokojenia.
Niemiecka brygada stacjonująca na Litwie ma symbolicznie wspierać bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO. Ale czy kraj, który przez lata ignorował apele o podniesienie wydatków na obronność i wciąż nie poradził sobie z własną armią w stanie rozkładu, rzeczywiście jest gwarantem czegokolwiek?
Niemieckie aspiracje słusznie budzą ostatnio więcej zaniepokojenia, niż wdzięczności - zwłaszcza gdy czyta się plany Unii Europejskiej w zakresie budowy alternatywy dla NATO.
– Dla Kremla nie wydaje się logiczne czekanie, aż Europa będzie w pełni zdolna do odstraszania
– cytuje „Handelsblatt” szefa Airbusa, René Obermanna.
Dla Polski równie nielogiczne byłoby powierzenie własnego bezpieczeństwa w ręce tych, którzy potrafią co najwyżej zwoływać szczyty, a nie podejmować decyzje. A jesli już coś robią, to z pewnością nie myślą w tym o interesie Polski.
Berlin wypycha Amerykę z Europy
W tle niemieckiej „troski” o wschodnią flankę wyraźnie rysuje się większy plan: wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z europejskiej architektury bezpieczeństwa. Od kilku tygodni Berlin i Paryż forsują koncepcję „autonomicznej obronności europejskiej”. Czyli takiej, w której Niemcy rozdają karty.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że więcej w tym ambicji niż odpowiedzialności. I że prawdziwym celem nie jest wzmocnienie NATO, lecz jego rozcieńczenie. Dla Polski – kraju granicznego – to scenariusz wyjątkowo niebezpieczny.
Zamiast wojska – migranci
Dziś niemieccy politycy mówią o przesmyku suwalskim. Wczoraj milczeli, gdy przez zachodnią granicę przerzucali do Polski nielegalnych migrantów. Nie pytali, nie uprzedzali, nie współpracowali. Po prostu – podrzucali problem.
A przecież to Berlin przez lata współtworzył politykę migracyjną, która rozkleiła społeczną tkankę Europy. To Berlin naciskał na otwarte granice. To Berlin domagał się „solidarności” w przyjmowaniu imigrantów – choć sam nie był w stanie skutecznie zintegrować tych, których przyjął.
I teraz ten sam Berlin chce decydować o naszych granicach i naszej obronności?
Suwałki jako pretekst
Owszem, przesmyk suwalski to punkt strategiczny. Ale właśnie dlatego nie wolno oddać go w ręce tych, którzy bardziej martwią się o swoje PR-owe zwycięstwa niż realną gotowość bojową. Niemiecka narracja o „odpowiedzialności” brzmi dziś nie jak wsparcie, lecz jak powolne przejmowanie decyzyjności.
- Z perspektywy Rosji połączenie lądowe z Kaliningradem byłoby strategicznym zyskiem
– pisze „Handelsblatt”.
Z perspektywy Polski – to powód, by inwestować we własną armię, umacniać relacje z USA i patrzeć Berlinowi na ręce. Bo kto wie, czy w chwili próby ta „odpowiedzialność” nie zamieni się w ucieczkę. Historia już to widziała.
Suwałki nie potrzebują niemieckiej opieki. Potrzebują polskiej siły i amerykańskiej obecności. Bo w grze, która właśnie się zaczyna, największym zagrożeniem nie zawsze jest ten, kto mówi wprost. Czasem bardziej niebezpieczny bywa ten, kto mówi szeptem – zza pleców.
Tusk milczy, gdy mówi Berlin
W tym wszystkim niepokoi jeszcze jedno – milczenie polskiego rządu. Kiedy o sytuacji na granicach, o przyszłości NATO, o obecności Bundeswehry na Litwie dowiadujemy się z niemieckich gazet, a nie z ust premiera – to oznacza jedno: realne centrum decyzyjne nie znajduje się w Warszawie.
Donald Tusk – „polski” premier – nieustannie unika konfrontacji z Berlinem. Gdy niemieckie media wypuszczają kolejne „przecieki”, rząd zamiast reagować, pokornie milczy. Rzeczywistość zakłamuje się w imię poprawnych relacji z Niemcami.
Źródło: Republika, Handelsblatt
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X