O Pawle Zarzecznym w ostatnich dniach powiedziano i napisano bardzo dużo. Nie napiszę o Pawle tak osobiście jak Krzysztof Stanowski na „Weszło”, nie znałem Pawła tak dobrze jak wspominający go na naszej antenie Krzysztof Miklas, nie powiem o sobie, że byłem jednym z jego wychowanków. Jednak dzisiaj, zastanawiając się nad swoją pracą, mogę zupełnie szczerze powiedzieć, że codzienne obcowanie z ludźmi takimi jak Paweł, jest największą korzyścią z niej płynącą. Prawdziwa osobowość. A w Warszawie jest pewne miejsce, w którym docenia się osobowości…
Mówię o „galerii osobowości” znajdującej się na alei Armii Ludowej (tfu!).
Gdy wspominam Pawła, to przed oczami stają mi sylwetki wybitnych warszawiaków. Zwalisty Franciszek Fiszer, który w przedwojennej „Ziemiańskiej” przy „pół czarnej” toczył filozoficzne dyskusje ze Skamandrytami. To również obrazy najwybitniejszych reprezentantów „odrodzenia” kulturowego okresu gomułczyzny - Osiecka, Młynarski, „Starsi Panowie”, Maklakiewicz, Himilsbach i wielu innych. Paweł to był największy kaliber, tak bardzo pasuje przypisane mu określenie „ostatni kolorowy ptak”. Kto w dobie twittów, pisanych ze smartfonów, przy ASAP caffe latte, potrafi z szybkiego „cześć”, rzuconego w korytarzu przejść do łechtającej inteligencję i dobry smak dyskusji o literaturze, filozofii, sporcie, polityce lub po prostu życiu?
Wspomniana przeze mnie „galeria osobowości” to instalacja artystyczna na którą składa się 25 murali przedstawiających portrety ludzi kultury związanych z Warszawą. W dużej mierze są w niej wymienieni przeze mnie twórcy, jest tam ukochany przez Pawła Marek Hłasko. Jest Niemen, który w piątek zabrzmi na pogrzebie. Jest też kilka pustych miejsc. Jedno z nich wydaje się, że czekało na Pawła. O którym z ręką na sercu można powiedzieć, że był warszawski na równi z syrenką.
Myślę, że Paweł nie obraziłby się za znalezienie się w takim gronie. Pewnie chciałby znaleźć się w dobrym miejscu. Bo przecież był wśród nich najlepszy.