To wyciszenie, które nagle zagościło w naszym rozpędzonym życiu, byłoby nawet czymś pożądanym, gdyby nie to, że jest okupione cierpieniem i śmiercią wielu ludzi. Może uda nam się po pandemii zachować w sobie trochę tego wyciszenia, nie poddawać się jałowej gorączkowości i zadbać przy okazji o lepsze więzi międzyludzkie. Patrzę na to, jak Polska radzi sobie z koronawirusem, a radzi sobie z tą trudną sytuacją wyjątkowo dobrze. Podziwiam solidarność Polaków, jej skala jest nieporównywalna z tym, co znam z państw Europy Zachodniej - mówi w rozmowie z Olgą Doleśniak-Harczuk w "Gazecie Polskiej Codziennie" prof. David Engels.
Półtora roku temu zdecydował się Pan na przeprowadzkę do Polski. Zazwyczaj rozmawialiśmy o polityce europejskiej i przyszłości Unii. Pandemia zmienia optykę. Jak radzi sobie belgijski historyk w czasie pandemii w Warszawie?
Wyemigrowałem z Belgii do Polski nie tylko ze względów zawodowych, ale też dlatego, że w zachodniej Europie spodziewałem się kryzysu. Takiego, który nastąpi dość szybko i pogrąży Zachód na co najmniej kilka lat. Chciałem zadbać o bezpieczeństwo mojej rodziny, dopóki był na to czas. Toksyczna mieszanka z popadających w coraz większe zadłużenie państw Zachodu, masowej imigracji, zapaści demograficznej, upadku wartości, deindustrializacji przy jednoczesnym wzroście gospodarczym Chin okazała się błędnym kołem. Kryzys był niejako zaprogramowany. Niejasne było tylko to, co go wyzwoli. Bankructwo, konfrontacja z Rosją, katastrofa żywiołowa, sukces wyborczy francuskiego Zjednoczenia Narodowego, zaraza? Od lat przygotowywałem się z rodziną na różne scenariusze i być może dlatego nie jesteśmy zaskoczeni sytuacją kryzysu. W zeszłym roku poświeciłem temu zagadnieniu nawet książkę „Que faire?”. Kryzys koronawirusowy w moim przypadku oznacza jeszcze więcej pracy. Z jednej strony odwołane konferencje i spotkania, z drugiej intensywna praca naukowa i publicystyczna w domu łączona teraz z opieką nad dziećmi. To również czas na nadrobienie zaległości, pracę w ogrodzie etc. I przyznaję, że to wyciszenie, które nagle zapanowało w naszym rozpędzonym życiu, byłoby nawet czymś pożądanym, gdyby nie to, że jest okupione cierpieniem i śmiercią wielu ludzi. Może uda nam się po pandemii zachować w sobie trochę tego wyciszenia, nie poddawać się jałowej gorączkowości i zadbać przy okazji o lepsze więzi międzyludzkie. Patrzę na to, jak Polska radzi sobie z koronawirusem, a radzi sobie z tą trudną sytuacją wyjątkowo dobrze. Podziwiam solidarność Polaków, jej skala jest nieporównywalna z tym, co znam z państw Europy Zachodniej.
W Belgii wciąż mieszka większość Pana bliskich…
Martwimy się o naszych rodziców i dziadków w Belgii, ponieważ są w grupie największego ryzyka. Granice zamknięto, więc nie jesteśmy w stanie im w niczym pomóc.
Czy Belgia właściwie zareagowała na zagrożenie epidemią?
Belgia wdrożyła w sumie dość wcześnie, chociaż później niż Polska, wiele ograniczeń, takich jak zamknięcie granic, powszechna kwarantanna i zamknięcie wszystkich punktów handlowo-usługowych, które nie są niezbędne do przeżycia. Tylko że zanim wdrożono te środki, koronawirus zdążył się już rozprzestrzenić i dziś w Belgii liczba zarażonych czterokrotnie przewyższa liczbę zarażonych w Polsce, a liczba zmarłych na COVID-19 jest 12-krotnie wyższa. Jeśli porówna się przy tym populację obu państw, to widać prawdziwą skalę kryzysu. A trzeba pamiętać, że belgijski system zdrowotny jest naprawdę wydolny.
CAŁOŚĆ JUŻ DZIŚ W "GAZECIE POLSKIEJ CODZIENNIE" w DODATKU "ANTY-COVID">>>>