- Ile jeszcze będziemy czekać?! Polska emigracja, nazywana „Niezłomną” była tym samym, co Żołnierze Niezłomni. Ale żeby ją przywrócić, trzeba chcieć, a naukowcy nie są tym zainteresowani, bo często przeczy to ich ścieżce życiowej. Trzeba to zrobić instrumentami państwowymi, natychmiast, bo ta zbrodnia trwa nadal i nawet teraz niewiele się zmieniło – mówi w „Wywiadzie z chuliganem” prof. Sławomir Cenckiewicz. Premiera programu Piotra Lisiewicza dziś o 22.15 w Telewizji Republika.
„Ten wiersz niech będzie świadkiem./ Zobaczymy – przy świadku –/Kto komu obywatelstwo/ Odbierze. Na ostatku” – pogroził komunistom na wygnaniu satyryk Marian Hemar, gdy PRL odebrał mu obywatelstwo. Polska nie wypełniła jeszcze tego testamentu i nie przywróciła pamięci o tych, co za wierność polskiej sprawie zapłacili nie jak Żołnierze Wyklęci śmiercią czy więzieniem, lecz wygnaniem. Zdaniem Cenckiewicza, nie zdajemy sobie w ogóle ze skali ich dorobku.
- Fascynujemy się Polskim Państwem Podziemnym w czasie II wojny światowej. A oni stworzyli polskie państwo na wygnaniu. Z prezydentem, rządem, parlamentem, instytucjami kulturalnymi, partiami politycznymi, rozgłośniami radiowymi, gazetami, wydawnictwami książkowymi, archiwami. To było coś fenomenalnego. Ktoś, kto interesuje się Żołnierzami Wyklętymi nie zrozumie ich do końca bez wiedzy państwie na wygnaniu, które za nimi stało. Oni byli Wojskiem Polskim, rotmistrz Pilecki działał na rozkaz generała Andersa – mówi Cenckiewicz.
Jak stwierdza, cały system edukacyjny od szkoły podstawowej po wykształcenie akademickie został po 1989 r. nastawiony na to, żeby tą emigrację dalej wykluczać z polskiej świadomości. Bo przywrócenie tamtych wartości, myśli czy mentalności delegitymizowałoby w niemałym stopniu obecne elity, także akademickie.
Po 1989 r. Adam Michnik zgodził się na przywrócenie pamięci o paryskiej „Kulturze” i to też częściowo, w specyficznej wersji. Całą resztę zamilczano. - Jeśli wiemy coś o Janie Lechoniu, to znamy go z przedwojennych wierszy, ale nie z tych pisanych po wojnie a już broń Boże z jego działalności politycznej, antykomunistycznej – mówi Cenckiewicz.
W „Wywiadzie z chuliganem” opowie on też o historii swojego „chuligaństwa”. Polityką zaczął interesować się na stadionie Lechii Gdańsk. Jako 12-latek był na słynnym meczu Lechii Gdańsk z Juventusem Turyn z 1983 r. i wraz z całym stadionem skandował Solidarność i… Lech Wałęsa, przez co przerwano telewizyjną transmisję.
Był też perkusistą zespołu heavymetalowego. Na perkusji grał w przedpokoju mieszkania na gdańskiej Zaspie. - Sąsiedzi wzywali milicję i mówili Mamie, że przed tym gówniarzem nie ma przyszłości, nie wyrośnie na nikogo poważnego, bo sama go wychowuje, a on nosi jakieś dziwne długie włosy – wspomina.
Jeździł na „Metalmanię” do Katowic. - Ścigano nas za to, że nosiliśmy zomowskie buty i kultowe paski zomowców. Straciłem dwa z takich pasów, bo milicjanci nam je rekwirowali, czyli „skroili z pasa”. Legitymujący wyzywali nas od „Jezusków” z powodu długich włosów – opowiada.
Działał w Federacji Młodzieży Walczącej i już za rządów Tadeusza Mazowieckiego zatrzymany był na komendzie podczas ostatniego Zjazdu PZPR. - Mam nadzieję, że to się już przedawniło. 29 stycznia 1990 r. rzuciłem butelką z benzyną w kierunku Nyski milicyjnej i nie mogę tego zrozumieć do dzisiaj, bo ona się zapaliła. Oczywiście strasznie się wystraszyłem – śmieje się dziś.
Palenie akt PZPR widział na własne oczy w czasie okupacji KW PZPR w Gdańsku. - Mariusz Roman zaprowadził mnie do piwnicy KW PZPR i pokazał jakiegoś „pojmańca” z szufelką, który wrzucał zmielone dokumenty. Zabarykadowani bolszewicy wrzucali je z góry przez taki komin. Ma do dziś na pamiątkę woreczek zmielonych dokumentów – opowiada.
(mn)