Oto miód dla ... rusofoba!
„Rok 2017 jest rokiem, w którym musimy Rosję rzeczywiście kopnąć w tyłek” – powiedział w Monachium republikański senator Lindsey Graham, za czasów prezydentury Ronalda Reagana oficer Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Niezależnie od tego, w jakim stopniu ten ambitny plan zostanie wykonany, miło się słucha takiej wypowiedzi - pisze na łamach dzisiejszej "Gazety Polskiej Codziennie" Piotr Lisiewicz.
Dlaczego? Bo paraliżowanie języka zachodnich elit to jedna z metod rosyjskiej propagandy. My napadamy i mordujemy, a wy udawajcie, że nic się nie stało. Istnieją dwa najpoważniejsze dowody kryzysu zachodniej Europy. Pierwszy to panoszenie się imigrantów, politycznej poprawności, upadek kultury, słabość militarna.
Drugi to podziw części nacjonalistów dla Rosji – kraju bezprawia, totalnej korupcji, z nieporównanie wyższą od Zachodu zachorowalnością na HIV, a gdy chodzi o długość życia mężczyzn, znajdującego się na miejscu 134. Tylko w upadłej Europie nacjonaliści mogą woleć takie wzorce od odbudowy własnej kultury.
Nie mówiąc o Polsce. W kraju, którego podbój jest oficjalnym celem Moskwy, „nierusofobiczni” – np. dlatego, że za większe zagrożenie uważają banderowców albo litewskich nacjonalistów – mogą być tylko idioci albo agenci.