Epidemia koronawirusa może spowolnić, gdy nadejdzie ciepła i wilgotna pogoda. Takie wnioski zawierają analizy trzech grup naukowców, którzy zajęli się wpływem pogody na rozprzestrzenianie się choroby Covid-19. Jest też ostrzeżenie. Właśnie teraz mamy w Polsce taką pogodę jak Wuhan podczas epidemii.
Nieprzypadkowo Wuhan, Mediolan i Daegu w Korei stały się centrami wybuchu epidemii koronawirusa. Gdy pojawiły się tam pierwsze zakażenia, rozprzestrzenianiu się choroby sprzyjała również pogoda. Najbardziej korzystne warunki dla rozprzestrzeniania się wirusa to średnie temperatury 5-11 stopni C i wilgotność w zakresie 47-79 procent. Niestety aktualnie w strefie pogody korzystnej dla rozwoju epidemii SARS-CoV-2 znajdują się m.in Warszawa, Praga, Berlin i Londyn.
To wnioski zespołu szóstki naukowców m.in wirusologów i analityków pogody z USA i Iranu, którzy w sieci badawczej SSRN opublikowali analizę wpływu warunków pogodowych na koronawirusa. Naukowcy przypuszczają, że gdy pogoda zmieni się na cieplejszą, wirus prawdopodobnie będzie szerzył się wolniej.
- Gdy wzrasta wilgotność powietrza, kropelki na których podróżuje wirus, stają się większe, dlatego szybko osiadają one na podłożu. Z kolei podczas suchej i upalnej pogody następuje szybkie odparowanie wydychanych przez chorych aerozoli - tłumaczył w komentarzu dla telewizji ABC News dr Alan Evangelista, mikrobiolog i wirusolog z Filadelfii w USA.
To ekspert, który badał koronawirusy od ośmiu lat. Wyniki jego prac wskazują, że najdogodniejsze warunki do dalszych zakażeń przynosi pogoda sucha i chłodna. Większość Polaków opisze taką pogodę jako rześkie powietrze wczesnej wiosny. Dlatego nadzieje na ograniczenie epidemii naukowcy pokładają w zmianie pogody. Od czerwca do września znaczna część Europy i Ameryki Północnej powinna odczuwać spowolnienie tempa infekcji, przekonują.
Pierwsi do takich wniosków doszli naukowcy z Uniwersytetu Sun Yat-sena w Kantonie. Po analizie danych meteorologicznych i epidemiologicznych zauważyli, że tempo zakażeń rosło wraz ze wzrostem średniej temperatury do 9 stopnia Celsjusza, a następnie spadało.
Przypomnijmy, że rok temu pierwsze fale upałów pojawiły się w Polsce już w maju. Gdyby ciepła pogoda pojawiła się wkrótce w kraju nie oznaczałoby to automatycznie końca fali zachorowań. W Mediolanie i całej Lombardii nadal przybywa chorych, choć aktualnie panuje tam słoneczna pogoda, a temperatury dochodzą do 20 stopni C. Jak to tłumaczą naukowcy? W przypadku koronawirusa istnieje coś takiego jak opóźnienie w rozpoznaniu choroby.
– Gdy ktoś zostaje zarażony SARS-CoV-2, potrzeba kilku tygodni, zanim rozchoruje się na tyle mocno, że potrzebuje opieki szpitalnej - opisuje dr Marc Lipsitch, epidemiolog z Harvardu. - Dlatego sama zmiana pogody to zbyt mało, aby epidemia wygasła samoistnie. Ważne są również ograniczenia w publicznej aktywności samych ludzi m.in. zamknięcie szkół, kwarantanna i izolacja dla osób z podejrzeniem zakażenia wirusem - zastrzega dr Marc Lipsitch.
Lipsitch, przedstawia kolejny ważny argument pogodowy. - Koronawirus zaatakował pod koniec zimy, a więc w momencie, kiedy układ odpornościowy przeciętnego człowieka jest najsłabszy. Potem dzięki oddziaływaniu słońca w organizmie produkowana jest witamina D. Zmniejsza ona częstotliwość występowania ostrego zakażenia układu oddechowego - przekonuje Lipsitch i również pokłada nadzieje w zmianie pogody.
Według niego wraz z większą liczbą słonecznych dni ludzie nabiorą odporności, aż wreszcie wyczerpie się grono osób podatnych na infekcje koronawirusem. Wirus SARS-CoV-2 najprawdopodobniej powróci za rok, podczas kolejnego sezonu grypowego. Większość populacji społeczeństw uzyska już odporność i skala ciężkich przypadków będzie mniejsza.