"Przyjechali do nas z Chicago. To ponad 7000 km!" - mówi kobieta, której pomogli Danny i Arek Zachara.
Amerykańskie służby poinformowały w środę, że liczba ofiar pożarów, które zaatakowały Kalifornię, wzrosła do 88 osób. Aż 249 wciąż uznaje się za zaginione, a tysiące zostały ranne. Poszkodowanych jest też bardzo wiele zwierząt, które błąkają się w poszukiwaniu schronienia i czegoś do jedzenia.
Na pomoc tym ostatnim ruszyli mieszkający w Chicago Polacy. Problem w tym, że tylko w jedną stronę musieli przejechać ponad 3 tys. km.
"Przez ponad tydzień byłam z nimi w kontakcie. Przywieźli wielką przyczepę siana, paszę dla zwierząt oraz karmę dla psów i kotów" - przyznaje właścicielka Wheeler Ranch and Feed w Biggs, gdzie trafiła większość jedzenia dla zwierząt.
Wirtualna Polska skontaktowała się z kuzynami. - Było warto. Nigdy nie wiadomo, kiedy ty możesz potrzebować takiej pomocy. Ci ludzie i zwierzęta stracili w pożarach wszystko. Cały czas jesteśmy z nimi w kontakcie. Chociaż właśnie wróciliśmy do Chicago, jeżeli znów będzie brakować im jedzenia, pojedziemy jeszcze raz - zapewnia w rozmowie z Wirtualną Polską Arek Zachara.
Przyznaje jednak, że przeprawa wzdłuż całych Stanów Zjednoczonych nie była teraz łatwa. Na przykład w Wyoming pogoda była tak fatalna, że drogę zablokowano im na 14 godzin.