Premier Ewa Kopacz powiedziała na konferencji prasowej, że podczas głosowania w Sejmie nad ustawą ratyfikującą konwencję ws. przemocy wobec kobiet nie będzie dyscypliny partyjnej. Tymczasem okazuje się, że szefowa rządu nie mówiła prawdy, bo zamiast dyscypliny będzie groźba utraty miejsc na listach wyborczych.
Na czwartek zaplanowano posiedzenie sejmowych komisji, które mają zaopiniować poprawki zgłoszone do projektu ustawy ratyfikującej konwencję ws. przemocy wobec kobiet.
Premier Kopacz powiedziała, że jeśli komisja skończy pracę w czwartek, jest szansa, że w piątek odbędzie się głosowanie. Premier zapewniła, że nie będzie dyscypliny partyjnej podczas głosowania.
Uchwalenie przez Sejm ustawy nie będzie oznaczało ratyfikowania konwencji, ale upoważni prezydenta do jej ratyfikowania. Nieoficjalnie politycy PO przyznają, że konwencja dzieli posłów ich klubu - część z nich jest przeciwna ratyfikacji.
– Proszę mi wierzyć, PO zagłosuje za przyjęciem tejże konwencji – podkreśliła premier podczas konferencji. Okazuje się, że to zapewnienie nie jest bezpodstawne, bowiem brak dyscypliny podczas tego głosowania to zagrywka „pod publiczkę”.
Jak bowiem dowiedział się portal 300POLITYKA, w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów na spotkaniu z "baronami" Platformy Obywatelskiej premier Kopacz ostrzegała, że od głosowania ws. konwencji zależą miejsca na listach wyborczych w jesiennych wyborach parlamentarnych.