- Odkąd się ożeniłem, skaczę jak z nut. Moja żona dodaje mi skrzydeł. Ewa zawsze podkreśla, że będzie ze mną w chwilach dobrych i złych. A takie wsparcie jest dla mnie najważniejsze - mówi w rozmowie z Andrzejem Stanowskim z miesięcznika WPIS, Kamil Stoch.
Andrzej Stanowski: Przed wejściem na belkę, przed oddaniem skoku zawsze się Pan żegna znakiem krzyża; niektórym to się nawet nie podoba…
Kamil Stoch: Robię tak zawsze od małego. Nie ze strachu, tylko z powodu wiary. Swoje skoki dedykuję Panu Bogu. Jemu zawdzięczam wszystko.
Przed wyjazdem na igrzyska do Soczi powiedział Pan: jak Bóg da – będzie jakiś medal, nie – to poczekam…
I dostałem dwa złote medale. Pan Bóg był bardzo hojny.
Wasze konkursy są najczęściej w niedzielę. Czy znajduje Pan czas, by pójść do kościoła?
Przyznam, że niestety nie zawsze to się udaje. Ale do kościoła można iść także w sobotę. Tak było na przykład na igrzyskach olimpijskich w Soczi: z kolegami byłem w sobotę na Mszy świętej w wiosce olimpijskiej, odprawiał ją ksiądz Edward Pleń, krajowy duszpasterz sportowców. A w niedzielę Pan Bóg dał mi złoty medal.
Jeździ Pan po świecie, jakie jest Pana ulubione miejsce?
Dom!
A poza domem?
Lubię jeździć do Engelbergu, zawody są tuż przed Bożym Narodzeniem, panuje tam świąteczna, wspaniała atmosfera. Lubię wszystkie miejscowości, w których rozgrywany jest Turniej Czterech Skoczni, no i oczywiście Planicę – tam poznałem moją żonę.
Jeździ Pan mercedesem. Lubi Pan jazdę samochodem?
Bardzo, ale staram się jeździć spokojnie. Uważam, że za kółkiem trzeba mieć dużo wyobraźni.
Może jak Adam Małysz przerzuci się Pan kiedyś na rajdy samochodowe?
To nie dla mnie, zbyt ryzykowne.
Ma Pan swoje marzenie?
Tak, polatać jeszcze myśliwcem. Lot F-16 przed paroma miesiącami to było niesamowite przeżycie. Nie do opisania, zapamiętam je do końca życia.
Przed paroma laty wspólnie z żoną stworzyliście klub narciarski KS Eve-nement Zakopane. Dla kogo jest ten klub?
Dla dzieci. Mamy kilkudziesięciu chłopców w wieku od 7 do 9 lat. Uważam, że warto pracować dla młodzieży, przekazywać jej swoje doświadczenie. Trzeba tylko chcieć. Cudownie byłoby siąść za dziesięć, piętnaście lat w fotelu i patrzeć, jak moi wychowankowie zdobywają medale na najważniejszych imprezach światowych.
Zaprzecza Pan obiegowej opinii krążącej wśród skoczków, że po ślubie zawodnik skacze o kilka metrów krócej.
Odkąd się ożeniłem, skaczę jak z nut. Moja żona dodaje mi skrzydeł. Ewa zawsze podkreśla, że będzie ze mną w chwilach dobrych i złych. A takie wsparcie jest dla mnie najważniejsze.
Powiedział Pan, że poznał Pan żonę na zawodach w Planicy.
Znałem Ewę od liceum, była ode mnie starsza o dwa lata i oczywiście nie zwracała na mnie uwagi. Przed dziewięcioma laty znowu zetknęliśmy się, i to właśnie w Planicy. Ja pojechałem tam skakać na mamuciej skoczni, Ewa, która zajmuje się fotografią, przyjechała robić zdjęcia. I zaprosiłem ją na do restauracji. I tak to się zaczęło…
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.