– Donald Tusk jest człowiekiem, który ma dwa oblicza. To znaczy człowieka, który potrafi bardzo sprawnie działać i człowieka, który zastanowi się dwa razy zanim pójdzie na walkę. Ja nie lekceważę Donalda Tuska. Jeżeli on by się uparł, żeby wskoczyć do krajowego basenu z zimna wodą polskiej polityki, to by zapewne dał sobie radę - mówił w programie Doroty Kani w Telewizji Republika "Koniec systemu" publicysta Piotr Semka
– 4 czerwca 89 roku byłem dziennikarzem "Tygodnika Wyborczego" powołanego pisma regionu gdańskiego Solidarności, które głównie zajmowało się lansowaniem kandydatów Komitetu Obywatelskiego. Po latach mam parę refleksji. (...) Zorientowałem się, jak bardzo ówczesne media były wyćwiczone w takim założeniu, że nasi wiedzą co robią. To był efekt trwania iluś lat w prasie podziemnej, które główną cechą było krzepienie serc. Nie dało się krzepić serc bez wyraźnego podkreślanie: "Jest z nami Lechu", "Jesteśmy razem", "Nie damy się podzielić, ani zniszczyć". To miało wadę taką, że my wówczas jako dziennikarze w za małym stopniu zwracaliśmy uwagę na podskórną grę, w której wygrywał ten, kto miał dostęp do ucha Lecha a największy dostęp do ucha Lecha mieli wówczas Bronisław Geremek, Adam Michnik i Tadeusz Mazowiecki i z drugiej strony próbowali ten monopol dostępu do ucha Lecha nadwyrężyć bracia Kaczyńscy. Wałęsa mając taki instynkt samozachowawczy zaczął powoli równoważyć wpływy Kaczyńskich z przynajmniej Geremkiem i Mazowieckim, ale ten okres maja 89 to wtedy był okres, kiedy jeszcze oba skrzydła były zrównoważone, oczywiście z dużą mocniejszą pozycją Geremka, bo on miał do zachodnich mediów. Jeżeli Geremek mówił, że Lechu jest super to "Le Monde" i "New York Times" pisały, że Lechu jest super. To się zemści za rok, bo w roku 90 jak wybuchnie kampania prezydencka, to nagle czytelnicy "Liberation" czy "Le Soir" dowiedzą się, że Lech Wałęsa to taki straszny antydemokratyczny prostak, ale póki co Lechu jest super, Lechu jest chwalony, Lechu jest wysyłany do Ameryki. Ja nawet będąc dziennikarzem, który był dosyć blisko tego solidarnościowego kotła, dowiadywałem się o rozmaitych niepokojących rzeczach raczej na zasadzie przypadki, albo z faktu, że zachodni korespondenci mieli lepszy dostęp do doradców. Potem zaczął się maj, który miał charakter takiej powtórki z karnawału solidarnościowego lat 80-81. Ludzi, którzy pamiętali wówczas ten taki wybuch emocji nagle przez ten miesiąc ta emocja buzowała. Ludzie włączali się w kampanię. (...) Topem tego wskrzeszenia ducha sierpnia 80 był dzień wyborów, kiedy Polacy wykreślali z sadystyczną dokładnością nazwiska członków. Dowiedzieli się, że tak naprawdę wycięli te wszystkie czerwone pająki i potem przeżyli zimny prysznic, bo potem przyszedł profesor Geremek, profesor Szaniawski i powiedzieli "nie, nie, nie, słuchajcie dogadaliśmy się z władzą, że powtarzamy wybory". - mówił Piotr Semka.
– 4 czerwca pracowałem w sztabie wyborczym Solidarności w 89 roku, który zaczął pracować 2-3 miesiące wcześniej, po Okrągłym Stole, tam gdzie szefami byli Bronisław Geremek, Jarosław Kuroń. (...) Wtedy zapał był tak duży, że panowaliśmy nad składem wszystkich komisji wyborczych. Jeśli nie mieliśmy tam większości, to mieliśmy twardych ludzi, którzy dostarczali dane. Te dane ze wszystkich komisji wyborczych mieliśmy podsumowane szybciej niż PKW w związku z czym nie bardzo mogli fałszować te wybory. Mieliśmy pomoc z jednej firmy prywatnej i Politechniki Warszawskiej. To było kilkanaście komputerów i ludzie, którzy tam pracowali i widzieliśmy wszystko jak te dane rosną i to było niesłychanie zabawne, bo nie tylko komputery podliczały te wyniki, ale jeszcze na jednym z komputerów ukazywała się grafika. Było widać ile ma Solidarność a ile mają komuniści. W Senacie było widać, że komuniści przegrywają, jak dostaną jeden, dwa mandaty dostaną i nic więcej a ten jeden, dwa to tylko przez pomyłkę, bo nie skreśleni komuniści to byli tylko tam, gdzie ktoś tej kreski nie poprowadził do końca. To nasze kierownictwo się zadziwiło, że to było taka wygrana Solidarności. Mnie to nie dziwiło zupełnie a zdziwiło mnie co innego. Mnie zdziwiła frekwencja. Ja myślałem, że na te wybory pójdzie 95 % Polaków, że nie pójdą tylko ci obłożnie chorzy i co w ogóle nie chodzą, natomiast okazało się, że ta frekwencja była niska bo to było bodajże około 60 % i to wtedy uprzytomniło, że jest duża część Polaków, która nie poszła głosować na Solidarność nie dlatego, że wolała komunistów, tylko dlatego, że się bała komunistów. Nie wierzyli w to, że ta zmiana będzie prawdziwa i to był dla mnie pierwszy sygnał pesymistyczny - powiedział Józef Orzeł.
– Wynik był zaskoczony pan profesor Bronisław Geremek, bo tak staliśmy, bo już nikt nie mógł siedzieć, jak patrzyliśmy, że wygrywamy nie w ogóle, bo dla Solidarności była 1/3 miejsc, ale wygrywaliśmy wszystko co można i jeszcze trochę, bo mieliśmy jeszcze trochę swoich kandydatów Solidarności, którzy byli też członkami PZPR-u i ukrywali się pod tym PZPR-em, ale naprawdę byli nasi i oni też wszystko wygrywali, bo to naszym się szepnęło, że to są nasi - dodał opozycjonista.
– Poczułem, że z nami stoi jakieś niezadowolenie i tak się obróciłem, o co chodzi a tam stał profesor Geremek z fajką, która wyschła i pykał tak tą fajką w której nic nie było. Patrzę na niego i pytam "panie Bronisławie, co pan taki smutny" a on na to "bo wy nie wiecie, z czego się cieszycie", "nie wiecie co będzie" i co będzie się dowiedzieliśmy, jak Solidarność z profesorem Geremkiem ułożyła inną drugą turę niż miała być - wspominał Józef Orzeł.
– Nie wiedzieliśmy o wielu rzeczach. Nie wiedzieliśmy, jak bardzo Jan Lityński i Henryk Wujec dbają, aby już na czołowe stanowiska np. ministrów będą ludzie, którzy będą bardzo spolegliwi wobec światłego kierownictwa Komitetu Obywatelskiego na czele z Geremkiem, chodź bywały sytuacje, że jednak część działaczy potrafiło odwojować. Tacy ludzie jak Marek Jurek czy Andrzej Kern będą ludzi, którzy będą zadawali pytanie "w imię czego zostaliśmy wybrani przez ludzi Solidarności", "jakie mamy obowiązki". Słynna będzie scena w maju roku 91, kiedy marszałek Kern widząc, że Geremek chce przegłosowania przez Sejm przełożenia wyborów na jesień zadaje dramatyczne pytanie, że żądał wtedy głosowania publicznego i dopiął swego i wtedy powiedział "że niech Polska zobaczy ile zostało z obozu solidarnościowego" i zapłacił za to wysoką cenę, bo mogę tylko domyślać się, że zemszczono się na nim, niszcząc jego życie codzienne, zrobiono film, wykreowano jego córkę, która wdała się w dosyć mało rozsądny romans na bohaterkę przeciwko despotycznemu ojcu. Tak naprawdę Kernowi zatruto życie i zmarł w kwiecie wieku, ale to późniejsze czasy - mówił Piotr Semka.
– Wtedy był realizowany pewien kontrakt polityczny, który był dyskusyjny od samego początku. Pamiętam spore, które toczyły się w gremium dawnego zespołu doradców komisji krajowej, który się spotykał w jednym mieszkań, w których uczestniczył pan Jan Olszewski, pan Piotr Naimski, jeszcze kilka osób, także ja miałem okazje w tym gremium uczestniczyć, gdzie dyskutowaliśmy nad propozycjami dotyczącemu ewentualnego okrągłego stołu i większość z nas uważała, że w tej operacji nie należy uczestniczyć, bo ona tylko uwiarygodni komunistów. Był jasne, jakie są ich żądania, było jasno, że domagają się oni legalizacji pana Jaruzelskiego, jako prezydenta i było jasne, że domagają się oni, dając dość duży pakiet uczestnictwa ludziom, którzy się na to zgodzą, legalizacji zmian gospodarczych dyktowanych w ten sposób, żeby narzucić Polakom olbrzymie uwłaszczenie nomenklatury i olbrzymie obniżenie poziomu życia. Dramatyczne bezrobocie, jakie ogarnęło wówczas Polskę było skutkiem programu gospodarczego, jaki został przyjęty w ramach umów Okrągłego Stołu. Nie neguję oczywiście dobrej woli niektórych ludzi, którzy uznali, że to jest pewna szansa, którzy uznali, że będzie można przezwyciężyć negatywne strony Okrągłego Stołu, ale doświadczenie uczy, że przy tak olbrzymiej przewadze instytucjonalno-personalnej, jaka posiadała ówczesna władza, zwłaszcza przez działania służb specjalnych, przy tak olbrzymiej przewadze instytucjonalnej, nadzieje na to, że się ten trend odwróci była mało realistyczna i widzimy to po dzień dzisiejszy. Mamy stworzoną klasę średnią, mamy stworzone przedsiębiorstwa, mamy stworzoną olbrzymią część polskich prywatnych instytucji gospodarczych, obsadzonych przez ludzi wywodzących się z aparatu komunistycznego, zarówno służb specjalnych, jak i Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i przezwyciężenie tego będzie bardzo, bardzo trudne. W energetyce będzie wymagało ciągle jeszcze wielkich wysiłków - stwierdził Antoni Macierewicz.
– Byłem działaczem Solidarności Walczącej i Solidarność Walcząca zdecydowała, że nie bierze udziału w tych wyborach, że je bojkotuje, aczkolwiek była dyskusja najpierw i te zdania nie były takie jednoznaczne. Pamiętam, że Maria Koziebrodzka, dzisiaj to jest nauczycielka najbardziej elitarnej szkoły w Waszyngtonie, nauczycielka dzieci prezydenta Clintona i Baracka Obamy a wtedy była jedną z osób należących do gremium przywódczego Solidarności Walczącej, ona uważała, że jest to szansa na to, żeby nadepnąć na ogon komunistycznej hydry a potem tą hydrę deptać tak, aż się rozdepcze tej paskudnej hydrze również jak paskudny, komunistyczny, sowiecki łeb. Widziała w tym szansę i wiele ludzi z Solidarności Walczącej tę szansę widziało, ale większość postanowiła jednak, że w tych wyborach nie bierzemy udział. To był czas generalnie trudny dla nas, bo stanęliśmy tak okoniem wobec tej tendencji, która była dominująca i przyznaję, że sam się też zastanawiałem nad tym, chociaż miałem za sobą to doświadczenie tych pobytów w Gdyni, w drugiej połowie lat 80-tych byłem kurierem do Gdyni. Jeździłem tam, byłem tam praktycznie co tydzień, grubo ponad 100 razy i tam spotykałem ludzi, którzy, jestem dzisiaj pełen podziwu dla ich przenikliwości, dla ich wiedzy, ja się w Gdyni dowiedziałem właśnie kim jest Lech Wałęsa. Byłem lekko wstrząśnięty ich opowieściami. W Gdyni Solidarność Walcząca była przekonana już od dawna, że po prostu jest agentem Służby Bezpieczeństwa. Dla mnie to było wtedy lekkim szokiem. Przyjechałem wtedy z taką wiadomością do Wrocławia. (...) Z pewnym zdziwieniem, że moi przyjaciele starsi znacznie też nie byli tym zdziwieniem – mówił Artur Adamski.
– Byłem na zjeździe założycielskim KLD i tutaj te struktury przy okazji towarzystw gospodarczych KLD organizowałem. Potem Janek Waszkiewicz był, po mnie przejął tę schedę w KLD a Grzegorz Schetyna już wtedy się kontaktował z Tuskiem na co ja cholernie krzywo patrzyłem, bo uważałem, że administracja nie powinna się z politykami zadawać. To byłem naiwniak, to trzeba przyznać – stwierdził Janisław Muszyński, były wojewoda wrocławski.
– Donald Tusk ma aktywa w postaci wielu prezydentów miast, którzy wygrali wybory bardzo zdecydowanie, szczególnie dużych miast, którzy się tam cieszą dużą popularnością, którzy wszyscy są z mocnej opozycji, ale co taki ruch mógłby Polsce zaproponować. Oni mają do tej pory dwa punkty. Jeden to jest karta LGBT, trenowana do tej pory w Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, jak pokazały wybory do Europarlamentu to ta LGBT-owa propaganda poniosła kompletną klęskę, to mają pomysł na zdecentralizowanie Polski, czyli oddanie władzy w województwach tym marszałkom, którzy są z opozycji, to jest jasne, czyli osłabienie roli rządu centralnego, czyli osłabienie państwa. Oni nie zdają sobie sprawy z tego, że także oddadzą władzę tym marszałkom, którzy są z PiS-u, czy popierają obóz dobrej zmiany. Albo zdają sobie z tego sprawę i po prostu chcą podziału Polski. Ten pomysł Tuska to będzie podział Polski. Ciekawe jestem, czy Tusk się na to zdecyduje, bo co do tego, że się nie zdecyduje kandydować na prezydenta to jestem pewien. On by się zdecydował tylko wtedy, gdyby miał 95 % szans na zwycięstwo. Nie będzie tego miał, więc z całą pewnością będzie tu przyjeżdżał, ale nie będzie startował na prezydenta - powiedział Józef Orzeł.
– Donald Tusk jest człowiekiem, który ma dwa oblicza. To znaczy człowieka, który potrafi bardzo sprawnie działać i człowieka, który zastanowi się dwa razy zanim pójdzie na walkę. Ja nie lekceważę Donalda Tuska. Jeżeli on by się uparł, żeby wskoczyć do krajowego basenu z zimna wodą polskiej polityki, to by zapewne dał sobie radę. Pytanie czy wskoczy. Gdyby naprawdę chciał odwojować Polskę dla opozycji, to teraz już pod byle pretekstem dał swoje stanowisko i rozpoczął kampanię jako lider. Raczej woli być kimś, kto czeka aż kto inny wyciągnie kasztany z ognia dla niego a on jak dobry wujek ewentualnie przyjdzie dać się mianować na kandydata prezydenckie. Jest w tym zawarte coś, co ja nazywam zawsze paradoksem Tuska. Wtedy, kiedy teraz opozycji Tusk, szczególnie po porażce w wyborach europejskich, Tusk jest potrzebny jak tlen, to Tusk jeszcze zwleka a jak już opozycja przegra wybory jesienią, to już nie będzie im potrzebny do szczęścia. Donald Tusk myśli, że można siedzieć na dwóch fotelach, jednym brukselskim a drugim tutaj i moim zdaniem ta formuła się wyczerpuje. Jego przyjazdy do Polski przestały być sensacją, która powoduje, że opozycja zawiesza głos, czekając co wspaniały Donald opowie, ale też nie chcę go lekceważyć. Wiele razy widziałem go, jak by bardzo skuteczny. Wolę go przeceniać, niż nie doceniać - mówił Piotr Semka.