Chcieli pozbyć się dzików, przypłacili to życiem. 76-latka zmarła wskutek porażenia prądem
– Żona od dawna suszyła mi głowę o ten płot. Wiele razy powtarzała „Mietek zrób coś z tym ogródkiem, podłącz pastucha, inaczej te bestie wszystko nam wyjedzą”. Teraz mam żal do siebie, że ją posłuchałem... – rozpacza mąż tragicznie zmarłej, emerytowanej nauczycieli. Pani Kazimiera przypadkowo chwyciła za ogrodzenie, które wcześniej podłączono do prądu.
Wydarzenie miało miejsce w Woli Rokietnickiej na Podkarpaciu. Od lat utrapieniem są tu dziki. – Podchodzą pod sam dom. Kazia wiele razy płakała, że znów stratowali grządki, a ona tyle serca i pracy włożyła – opowiadał pan Mieczysław w rozmowie z "Faktem".
Na prośbę żony, otoczył ogródek kablem i podłączył go do sieci. Rozwiązanie wydawało się skuteczne, bo na działce wszystko wróciło do normy. – Zwierzyna z daleka wyczuwała zagrożenie, nawet kury się nie zbliżały. Włączaliśmy pastucha tylko na noc. Rano zawsze wyciągaliśmy wtyczkę z gniazdka – wspominał wdowiec.
Feralnej soboty pan Mieczysław, pełniący funkcję kościelnego, spieszył do świątyni chcąc udostępnić kościół do przygotowań poprzedzających ślub.
– Człowiek miał tyle na głowie. Żona jeszcze mnie zagadała. O pastuchu kompletnie zapomniałem. Kazia też tego nie sprawdziła. Potem okazało się, że poszła wykopać trochę ziemniaków, bo syn miał przyjechać z miasta... – dodał 74-latek.
Kobieta dotknęła przewodów pod napięciem i została śmiertelnie porażona. W okolicy nie było nikogo, kto mógłby natychmiast interweniować. Dopiero pan Mieczysław znalazł ciało żony, kiedy wróci do domu. – W pierwszej chwili myślałem, że tylko zasłabła, ale okazało się, że ciało jest już całe sine. Nie było szans na ratunek – mówił wdowiec.
Prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie. Elektrycznego pastucha zabezpieczyła policja. Na razie nikomu nie postawiono żadnych zarzutów.
Wszyscy w okolicy współczują rodzinie tragedii. Pani Kazimiera była bardzo lubiana i szanowana. Przez lata uczyła matematyki w miejscowej podstawówce. Wychowała trzech synów i kilka pokoleń uczniów.
– Gdybym tylko mógł cofnąć czas. Nigdy nie montowałby żadnych pastuchów. Ogródek, warzywa, praca... Nic nie jest warte ludzkiego życia. Tak ciężko mi teraz bez mojej Kazi... – rozpacza pan Mieczysław.