„Wielki blef sowiecki”. Książka o infiltracji przez sowietów polskiego przedwojennego wywiadu i kontrwywiadu
Wielka, bezkompromisowa i obrazoburcza książka o przerażającej skali infiltracji polskiego przedwojennego wywiadu i kontrwywiadu przez sowieckie służby specjalne. Publikacja została napisana i wydana pod koniec XX wieku na emigracji w USA. Michniewicz zajął się w niej operacją sowiecką znaną pod kryptonimem „Trust”.
Książka „Wielki blef sowiecki” stanowi swoiste uzupełnienie wcześniej wydanych przez nas prac autorstwa płk Marka Świerczka pt. „Największa klęska polskiego wywiadu” oraz „Jak Sowieci przetrwali dzięki oszustwu”.
W publikacji „Wielki blef sowiecki” padają jednoznaczne oskarżenia o agenturalność wobec dwóch naczelników Referatu „Wschód”: Michała Talikowskiego oraz Jerzego Niezbrzyckiego. W czasie, gdy Referatem „Wschód” kierował Talikowski, Sowieci przeprowadzili wobec Oddziału II SG WP minimum cztery operacje dezinformacyjne. Nie ma chyba w historii oficera służb specjalnych, który z tak maniakalną konsekwencją dawałby się oszukiwać przez długie lata.
Z kolei Niezbrzycki okazał się w 1945 r. głęboko wierzącym lewicowcem, wieszczącym rychłą rewolucję światową. Jest to raczej zaskakujące u oficera polskich służb specjalnych, który doskonale wiedział, jak naprawdę wyglądała implementacja pięknie brzmiących założeń „marksizmu-leninizmu” za pomocą masowych grobów i łagrów.
Michniewicz, oskarżając Niezbrzyckiego i Talikowskiego, nie mógł wiedzieć o zdradzie Tadeusza Kobylańskiego, ani o tym, że – poza Kobylańskim (oraz innym oficerem Oddziału II SG WP, Tadeuszem Kowalskim) – Sowieci mieli w Oddziale II w połowie lat dwudziestych - trzy „wyjątkowo cenne” źródła pracujące dla OGPU.
Dla oficera służb specjalnych, hipotezy robocze są podstawowym narzędziem pracy. Jeżeli tylko ma odwagę je weryfikować, będąc odpornym na naciski otoczenia, szykany przełożonych i podszepty własnego ego, to znaczy, że wypełnia zadania, które mu wyznaczyła Rzeczpospolita. Jeśli przy tym naraża się na ostracyzm, próby ośmieszania i dyskredytacji (jak to było w przypadku Michniewicza) zasługuje na szacunek.