"Nie płacz matko nad grobem powstańca, nie potrzeba łez, taka rola Powstańca, taki życia kres" – śpiewał
Powstaniec Alfred Łąpięś, nagrany podczas wypoczynku kombatantów w Sopocie, zorganizowanym przez Stowarzyszenie Odra Niemen.
Pan Alfred jako mieszkaniec Mokotowa wrócił do swojego domu i tam przyłączył się do powstania. – Gdy dotarłem do domu, okna od ulicy były zabite deskami – wspomina.
– Bałem się, że nikt nie przeżył, ale nikomu nic się nie stało. Starszy brat zaproponował, że zaprowadzi tych więźniów do powstańców, więc ja też poszedłem. Zostałem przyjęty do grupy gospodarczej, organizowaliśmy żywność. Ale ja koniecznie rwałem się do broni, chciałem się pomścić. Dowiedzieliśmy się, że można tę broń zdobyć na Polskich Szopach. Już się tam uszykowaliśmy, ale zdradził nas hałas zrobiony przez gołębie. Niemcy widzieli nas zresztą z klasztoru wileńskiego. Jak tylko wyskoczyliśmy, ja zostałem zraniony w bok i w rękę, Stefan dostał chyba pociskiem zapalającym, spalił się razem z nim. Wróciłem ranny do Mokotowa. A to był z kilometr drogi, miałem wszystko we krwi, ale nie czułem bólu. Lekarz, który opatrywał mi ranę, powiedział, że jeśli postrzeliliby mnie trochę dalej, już bym nie żył – relacjonował Powstaniec.
Po powstaniu, jak wielu innych warszawiaków, trafił do obozu w Pruszkowie. – Była tam koncentracja, wywozili z niej do Oświęcimia i innych obozów. Jechałem z ojcem i sąsiadką. Transport stanął przed Krakowem. Ojciec wszedł do pewnej szopy i zobaczył dymnik, było w nim pełno śmieci. Chciał mnie tam ukryć, ale wciągnąłem też jego i naszą sąsiadkę. Niemiec nas nie trafił. Tak się uratowaliśmy. Moja rodzina była bardzo szczęśliwa – oprócz brata ojca, którego żonę spalili przy Placu Zbawiciela, i drugiego brata, któremu Niemcy wykończyli dwóch synów w powstaniu – mówił.
Pan Alfred Łąpieś, który uciekł z więzienia na Rakowieckiej w dniu 3 sierpnia 1944 r. jest prawdopodobnie ostatnim żyjącym świadkiem ucieczki ok. 200 więźniów podczas Powstania Warszawskiego.