Dzisiaj mija 50 lat od triumfu, dzięki któremu polscy siatkarze przeszli do historii - pod wodzą Huberta Jerzego Wagnera 28. października 1974 roku po raz pierwszy zdobyli w Meksyku mistrzostwo świata. Sukces ten zapoczątkował złotą erę w tej dyscyplinie sportu.
Polscy siatkarze do historycznego turnieju w Meksyku przystępowali jako zespół z drugiego szeregu, bez znaczących sukcesów. Mieli wówczas w dorobku tylko dwa medale międzynarodowych imprez - srebrny Pucharu Świata z 1965 roku oraz brązowy mistrzostw Europy z 1967 roku, chociaż jak sami podkreślają: czuli się mocni.
„To od początku było realne, czuliśmy swoją siłę. Najważniejsze, żeby być przekonanym, że jest się mocnym, wtedy jest łatwiej. Oglądając nasze mecze widać w niektórych momentach, że siłę mentalną mieliśmy chyba największą ze wszystkich” – podkreślił jeden z członków drużyny Huberta Wagnera Ryszard Bosek, który grał na pozycji przyjmującego.
„W Meksyku wiedzieliśmy, że gramy bardzo dobrze w siatkówkę, poza tym mieliśmy doskonałe zgrupowanie, gdzie ogrywaliśmy Rosjan jak chcieliśmy, co dodało nam pewności siebie” – wspomina rozgrywający Włodzimierz Sadalski.
Kapitan drużyny Edward Skorek podkreślił, że brak medali wielkich imprez poprzedzających MŚ w 1974 roku spowodował, że biało-czerwoni jechali do Meksyku wyjątkowo zmotywowani. „Byliśmy głodni sukcesu” – przyznał dawny atakujący.
W Meksyku 24 zespoły rywalizowały w dwuetapowej fazie grupowej, a następnie najlepsi walczyli systemem „każdy z każdym” w sześciozespołowej rundzie finałowej. To właśnie po ostatniej fazie turnieju w 1974 roku drużyna Huberta Jerzego Wagnera przeszła do historii nie tylko ze względu na wyniki, ale także jako najbardziej wytrzymała ekipa. W rundzie finałowej biało-czerwoni rozegrali bowiem trzy długie, pięciosetowe spotkania i wszystkie wygrali.
Po latach legendarne stały się opowieści o morderczych treningach organizowanych siatkarzom przez sztab szkoleniowy. „Wiele godzin pracy na treningach, po dziewięć dziennie, sprawiło, że byliśmy świetnie przygotowani do tego turnieju. Przepisy wtedy były takie, że mecz można było grać półtorej godziny, ale równie dobrze cztery i więcej. Dlatego Jurek Wagner przykładał wielką wagę do tego, żebyśmy mieli wydolność na pięć długich setów. Skakaliśmy z obciążeniem 20 kg, biegaliśmy przez płotki, wykonywaliśmy 400 skoków, a do tego wychodziliśmy w góry z obciążeniem... My wydolnościowo i skocznościowo byliśmy świetnie przygotowani. Wiadomo było, że granie jak najdłużej jest z korzyścią dla nas, bo przeciwnicy na pewno nie są tak fizycznie przygotowani jak my. Dlatego nigdy nie przegrywaliśmy decydującej partii” - wspominał Skorek.
Stąd też do ówczesnego zespołu przylgnęło określenie „mistrzowie piątego seta”. Pomysłodawcą morderczych treningów i niespodziewanym ojcem sukcesów polskiej ekipy z lat 70. był słynący z odważnych opinii i stanowczego podejścia do wyznaczonych zadań Wagner. Posadę słynny „Kat” objął w 1973 roku jako 32-latek, nie mając żadnego doświadczenia trenerskiego. Dla zawodników był niedawnym kolegą z boiska, ale w pełni zaufali jego wizji. „Nie byliśmy faworytami tamtych MŚ, ale Jurek powtarzał, że interesuje go tylko złoto” - zaznaczył Skorek, który był tylko dwa lata młodszy od Wagnera.
Marsz po złoto Polacy rozpoczęli 13. października, pokonując Egipt 3:0. Dzień później wygrali z USA 3:1, a następnie z ZSRR 3:1. Druga faza turnieju również przebiegła dla nich bezproblemowo, zwyciężyli kolejno nad NRD 3:0, Belgią 3:0 oraz Meksykiem 3:1. Faza finałowa rozpoczęła się 22. października. Tego dnia po ciężkim boju biało-czerwoni ponownie pokonali ZSRR, tym razem 3:2. Dzień później również w pięciu setach ograli Czechosłowację, a 24. października – NRD.
Najtrudniejszy moment pięciosetowego maratonu dla Skorka, to drugie starcie z Rosjanami. „Szczególnie trudny był mecz w grupie finałowej, ponieważ rywale przegrali z nami pierwsze spotkanie i byli rządni rewanżu” – podkreślił dawny kapitan reprezentacji.
Dla Sadalskiego był to natomiast pojedynek z NRD. „Z każdym dniem przekonywaliśmy się, że jesteśmy bardzo dobrą drużyną, że praca, którą wykonaliśmy musi przynieść efekty. Jeden moment, który szczególnie zapadł mi w pamięć, to mecz z NRD. Część trenowała – skakała przez płotki, a druga szóstka grała, po czym była zmiana składu i z 2:0 dla nas zrobiło się 2:2. Wtedy zrobiło się gorąco, ale w piątym secie wróciliśmy do normalnej gry. Z dobrej sytuacji zrobił się najtrudniejszy moment turnieju” – wspominał w rozmowie rozgrywający.
Ostatnie spotkanie biało-czerwoni rozegrali 28. października. Pokonali Japonię 3:1 i mogli cieszyć się z upragnionego złota. „Pamiętam, że czułem ulgę, gdy wygraliśmy. Ciążyła na nas duża presja, żeby zwyciężyć i po wszystkim zeszło ze mnie powietrze. Myśl, że to już koniec była wyzwalająca” - zdradził Bosek.
Podopieczni trenera Wagnera przeszli do historii i zapoczątkowali erę sukcesów polskiej siatkówki. O tym, jak wyjątkowy i trudny do osiągnięcia był to sukces wszyscy zdali sobie jednak sprawę później. Jak się bowiem okazało, na kolejny złoty medal MŚ Polska musiała czekać równo 40 lat - w 2014 roku tytuł mistrzów globu wywalczyli podopieczni trenera Stephane'a Antigi.
Obecnemu, bardzo już utytułowanemu pokoleniu kadrowiczów wciąż nie udało się jednak powtórzyć złotego dubletu reprezentacji z lat 70. - złota MŚ oraz triumfu w igrzyskach olimpijskich, który był udziałem zespołu Wagnera w 1976 roku w Montrealu. Biało-czerwonym przyjdzie na to czekać co najmniej kolejne cztery lata. W tym roku drużyna pod wodzą Serba Nikoli Grbica skompletowała srebrny dublet, zdobywając w Paryżu wicemistrzostwo olimpijskie po tym, jak dwa lata temu w Katowicach została wicemistrzem świata.
Złotą drużynę z 1974 roku tworzyli: Ryszard Bosek, Wiesław Czaja, Wiesław Gawłowski, Stanisław Gościniak, Marek Karbarz, Mirosław Rybaczewski, Włodzimierz Sadalski, Aleksander Skiba, Edward Skorek, Włodzimierz Stefański, Tomasz Wójtowicz, Zbigniew Zarzycki.
źródło: PAP
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.