W ostatni weekend na ulicach wielu amerykańskich miast odbyły się dwie demonstracje. W piątek – ogromny prawicowy Marsz dla Życia, a w sobotę – feministyczny Marsz Kobiet, który przyciągnął niewielu.
Marsz dla Życia jest organizowany od 45 lat. Upamiętnia sprzeciw wobec decyzji Sądu Najwyższego ws. Roe vs Wade, która umożliwiła legalizację aborcji w USA. Po raz pierwszy zwolennicy ochrony życia zebrali się już w 1974 r., rok po tym zbrodniczym orzeczeniu, opartym na fałszywych przesłankach. W tamtym marszu wzięło udział 20 tys. osób, a od tego czasu frekwencja na nim stale rośnie.
W tym roku zwolennicy ochrony życia także stawili się tłumnie. Organizatorzy spodziewali się, że w głównym marszu w Waszyngtonie przejdzie 100 tys. osób. Dokładne dane nie są znane, ale według amerykańskich mediów rzeczywistość przyćmiła te przewidywania – szacuje się, że mimo mroźnej pogody i braku zainteresowania ze strony głównych mediów w tegorocznej edycji wzięło udział nawet 300 tys. osób. Komentatorzy zwracają też uwagę, że znakomitą większość stanowiły młode osoby. Wiele z nich trzymało transparenty z napisem „Jesteśmy pokoleniem pro-life”.
Podobnie jak w ubiegłym roku prezydent Donald Trump zwrócił się do zgromadzonych w wiadomości wideo. – To ruch oparty na miłości i ugruntowany w szlachetności i godności każdego życia – powiedział. – Jako prezydent zawsze będę bronił pierwszego prawa w naszej Deklaracji niepodległości – prawa do życia – zapewnił. Przypomniał również o tym, co jego administracja zrobiła dla ochrony życia, np. o zablokowaniu finansowania dla zagranicznych organizacji aborcyjnych. Obiecał też, że zawetuje „każdą ustawę, która osłabia ochronę życia”.