Ponad 2,7 tys. sztuk bydła, które w połowie grudnia zostało wyekspediowane z Hiszpanii dwoma statkami transportowymi do Turcji, wciąż tuła się po Morzu Śródziemnym. Turcja, a później także Libia odmówiły przyjęcia statków ze względu na podejrzenie pryszczycy.
Pryszczyca rzekoma, czyli choroba niebieskiego języka, jest wirusową chorobą bydła, która nie przenosi się na ludzi. Z uwagi na długi okres wylęgania, objawy mogą być widoczne dopiero po 60-80 dniach od zakażeniu zwierzęcia, więc mogły być niewidoczne w momencie załadunku.
W Huesce (Aragonia), skąd pochodzi część krów, w czasie przed wypłynięciem statków odnotowano ognisko zakażenia chorobą niebieskiego języka. Zgodnie z przepisami, w takim wypadku należy zaświadczyć, że eksportowane bydło pochodzi z miejsca oddalonego co najmniej o 150 km od ogniska choroby. Takiej gwarancji w dokumentach weterynaryjnych nie przedstawiono, więc najpierw Turcja, a później Libia nie zezwoliły na zawinięcie statków do ich portów.
More than 850 cows that have spent two months at sea on a ship crossing the Mediterranean are facing slaughter, following a report from Spanish vets https://t.co/Koszolh6KC
— Sky News (@SkyNews) February 27, 2021
W połowie stycznia, kiedy nie doszło do transakcji sprzedaży krów w Libii, firma eksportowa World Trade pozostawiła zwierzęta swojemu losowi na morzu i „zniknęła” – napisał dziennik „El Mundo”. Eksporter powiedział, że nie ponosi odpowiedzialności za stan zwierząt, gdyż nie są one własnością firmy. Do tej pory nie ustalono, kto jest właścicielem bydła.
Wody nie brakuje
Zwierzętami zajęła się początkowo firma transportowa, która liczy na możliwość zapłaty. Wody pitnej dla bydła nie brakowało, gdyż statki mają systemy uzdatniania wody morskiej do picia, ale zaczęło brakować paszy i zwierzęta wiele dni głodowały.
Dopiero na Sycylii załadowano trochę siana. Do tej pory w trakcie podróży zdechły 22 krowy; ich zwłoki zostały poćwiartowane i wrzucone do morza.
Próby znalezienia portu, w którym można dokonać rozładunku, spełzły na niczym. Dopiero po ponad dwóch miesiącach błądzenia po Morzu Śródziemnym jeden ze statków zawinął do portu na Cyprze. Drugi chciał powrócić do hiszpańskiego portu w Kartaginie (Murcja), skąd wypłynął, ale pozwolono mu jedynie na wpłynięcie do zatoki, bez pozwolenia na zacumowanie i rozładunek.
Według zaleceń weterynarzy, krowy powinny zostać uśmiercone, ale ostateczna decyzja należy od ministerstwa rolnictwa w Madrycie. Cytowany przez hiszpański dziennik raport nie przesądza, że było padło ofiarą pryszczycy, ale stwierdza, że 85 proc. ma zmiany skórne i problemy trawienne.
Zwierzęta do utylizacji
Według hiszpańskich służb sanitarnych, jeżeli statek wpłynąłby do portu, zwierzęta natychmiast musiałyby zostać utylizowane, gdyż ich mięso nie nadaje się do konsumpcji.
Wcześniej Ministerstwo Rolnictwa w Madrycie zapewniało, że statki wypłynęły z portów w tym kraju z wymaganą dokumentacją, a krowy pochodziły z obszarów wolnych od choroby niebieskiego języka. Długo nie godziły się jednak na powrót zwierząt i dopiero interwencja międzynarodowych organizacji pozarządowych ds. ochrony zwierząt sprawiła, że Madryt się na to zgodził.
Teraz Ministerstwo Zdrowia powołuje się na przepisy unijne, zgodnie z którymi zwierzęta należy zlikwidować. Ostateczne decyzje nie zostały jeszcze podjęte.