Wypowiedział wojnę własnemu narodowi, a oskarża Europę
Premier Gruzji, Irakli Kobakhidze, zaostrzył swoją retorykę w obliczu trwającego kryzysu, oskarżając polityków europejskich o podsycanie przemocy i próbę podważenia stabilności kraju.
Protesty w Tbilisi, które wybuchły 28 października po ogłoszeniu przez rząd zawieszenia negocjacji w sprawie członkostwa w UE do 2028 roku, wciąż wstrząsają stolicą. Ponad 200 tysięcy demonstrantów zgromadziło się na Alei Rustaweli, gdzie starcia z policją doprowadziły do wielu rannych i ponad 150 aresztowań.
Kobakhidze, przemawiając podczas briefingu 30 listopada, stwierdził, że protestujący używali skrajnej przemocy, rzucając koktajlami Mołotowa, fajerwerkami i ciężkimi przedmiotami w stronę policji, co skutkowało obrażeniami co najmniej 50 funkcjonariuszy. Premier oskarżył również liderów opozycji o współpracę z "zagranicznymi agentami", którzy zorganizowali protesty mające na celu destabilizację Gruzji. Szczególnie skrytykował cztery partie opozycyjne, które weszły do parlamentu po wyborach 26 października, nazywając je częścią „piątej kolumny”.
Nie będzie „Majdanu” i „ukrainizacji” w Gruzji, to nie jest Ukraina pod rządami Janukowycza – powiedział premier Irakli Kobakhidze. Zauważył, że mniejszość polityczna Gruzji się zdyskredytowała i nie ma środków, aby powtórzyć „ukraiński” scenariusz.
Prezydent Gruzji, Salome Zurabiszwili, dołączyła do protestów, określając działania rządu jako „wypowiedzenie wojny własnemu narodowi”. W całym kraju odbywają się strajki, a dyplomaci, uczelnie i szkoły wstrzymały działalność na znak solidarności z protestującymi. W przeciwieństwie do tego, Kobakhidze pochwalił Ministerstwo Spraw Wewnętrznych za sposób zarządzania protestami i ostrzegł przed potencjalną przemocą, jaka mogłaby mieć miejsce, gdyby władze bezpieczeństwa były w rękach byłych liderów.
Źródło: Republika