Chodzi o zbiór około 1,4 tys. obrazów odnalezionych w Monachium w mieszkaniu Corneliusa Gurlitta. Jego ojciec rekwirował na polecenie Hitlera dzieła sztuki, należące do ofiar nazizmu. Nie wiadomo, czy w kolekcji znajdują się obrazy skradzione w Polsce.
Niemcy nie chcą udostępnić nawet listy ukradzionych dzieł sztuki. Mówią, że nie będzie to możliwe dopóki będzie trwało dochodzenie przeciwko Gurlittowi, w sprawie niezapłaconych podatków. – Poleciłem wystąpić naszej konsul o listę tych obrazów. Kiedy ją otrzymamy, najpewniej zostanie opublikowana w Internecie, by pokrzywdzeni mogli rozpoznać swoją własność – powiedział prof. Wojciech Kowalski, pełnomocnik MSZ ds. restytucji dóbr kultury.
Prokuratura w Augsburgu, która przejęła kolekcję, dała do zrozumienia, że listy nie upubliczni. Jeśli odmowa będzie ostateczna, do sprawy może się włączyć minister spraw zagranicznych albo anwet premier. Wszystko po to, aby wywrzeć presję na Niemcach. O to samo walczą amerykańskie kancelarie prawne, chcące uzyskać dostęp do niudostępnianej przez Niemców listy w imieniu żydowskich właścicieli.
Działania niemieckiej prokuratury są niezrozumiałe tym bardziej, kiedy weźmie się pod uwagę zobowiązanie Berlina do publikacji listy zagrabionych dzieł. Niemcy są do tego zobligowani na mocy konwencji waszyngtońskiej, którą podpisali w 1998 roku.
Sprawa zrabowanych dzieł wyszła na jaw przypadkiem przy okazji kontroli skarbowej przed trzema laty. Władze niemieckie ukrywały jednak dotąd informacje o zbiorze, który zwiera m.in. obrazy Pabla Picassa, Marca Chagalla i Henriego Matisse'a. Do dziś niemiecka prokuratura nie wydała nakazu aresztowania Gurlitta. Nie wiadomo też gdzie się on obecnie znajduje. Do skandalu doszło także w czasie konferencji prasowej zorganizowanej przez prokuraturę, na którą próbowano nie wpuścić polskiej konsul.
dch, Rzeczpospolita, fot. Youtube