Francja chce zwalczać terroryzm. Są już plany
Społeczeństwo francuskie oswoiło się z nieskutecznością państwa. Składane po każdym zamachu deklaracje, iż Francja nie dopuści do nowych aktów terroru, pozostają w sferze pobożnych życzeń.
Francja wyrusza na wojnę – wojnę z islamskim ekstremizmem i terroryzmem. Deklaracje, jak to zazwyczaj bywa przed rozpoczęciem działań wojennych, są gromkie, buńczuczne i pełne wiary w sukces. Tak by ci, do których są skierowane, wiedzieli, że tym razem to naprawdę nie przelewki.
Francja nie pozwoli, by jej obywatele byli atakowani we własnym kraju i nie czuli się w nim bezpiecznie.
– To druga strona powinna się bać – mówił prezydent Emmanuel Macron po serii zamachów, jakie w październiku miały miejsce w Paryżu i jego okolicach, w Nicei i w Lyonie.
Określenia „wojna domowa” w odniesieniu do tego, co dzieje się obecnie we Francji, użył jak dotąd jedynie minister spraw wewnętrznych Gerald Darmanin, przez obserwatorów uważany za radykała i jastrzębia. Ale chociaż sam Macron unika tego słowa, taki, dość oczywisty wniosek nasuwa sie po analizie licznych jego deklaracji z ostatnich tygodni – oświadczeń wygłaszanych po kolejnych aktach terroru, wypowiedzi dla londyńskiego dziennika „Financial Times”, wywiadu dla katarskiej telewizji al-Dżazira.Najważniejsze, bo o charakterze programowym było jednak wystąpienie w podparyskiej miejscowości Les Mureaux, gdzie 2 października prezydent zaprezentował założenia ustawy o zwalczaniu separatyzmu, która formalnie ma być przedstawiona 9 grudnia.
Tylko dlaczego islamski ekstremizm został uznany za formę separatyzmu? To niewątpliwie zagadka polityczna. Można się domyślać, że Macron celowo posłużył się określeniem „islamski separatyzm”, bo choć niezbyt trafne, jest ono oględne i umiarkowane. Brzmi niekonfrontacyjnie. Taki zabieg słowny łagodzi przesłanie. Jedynym, co łączy islamistów z separatystami jest metoda działania: akty terroru – choć na skalę, której nie da się porównać. Terroryzm islamski – to truizm – jest po stokroć groźniejszy niż wszystko, co w przeszłości robili nawet separatyści korsykańscy, najbardziej aktywni. W Bretanii także dochodziło do zamachów, ale nieczęsto i nie na wielką skalę, a terror baskijski wymierzony był przede wszystkim w Hiszpanię. Działania Basków francuskich sprowadzały się do udzielania pomocy i organizowania zaplecza bojowego dla pobratymców z Hiszpanii.Terroryzm islamski poraża nie tylko skalą (2800 ofiar zamachu na World Trade Center w Nowym Jorku), ale także formą i rozmiarami okrucieństwa. Choć wspomniane zamachy z października nie spowodowały zbyt wielu ofiar (czworo zabitych, parę osób rannych), jeden z nich sprawił, że Francja zamarła. To prawda, że dżihadyści z Syrii czy Libii przyzwyczaili świat do tego, że ofierze można obciąć głowę, również w Europie. Okazuje się, że od 2012 roku we Francji dokonano 36 aktów terroru. Prym wiedzie seria zamachów w Paryżu z 13 listopada 2015 roku (130 zabitych), którego 5. rocznica obchodzona jest bardzo solennie i oficjalnie, zamach z lipca 2016 roku na Promenade des Anglais w Nicei (86) i zamach na redakcję satyrycznego magazynu „Charlie Hebdo” w styczniu 2015 roku (12). Terroryści atakowali wszędzie: od Rouen na północy przez Lyon w centrum kraju i Strasburg na wschodzie po Niceę i Tuluzę na południu. „Islamski separatyzm” sprawia wrażenie terminu z kategorii poprawnej nowomowy. Umieszczenie go w kontekście zmagań z separatystami, czyli czegoś, z czym Francuzi są dobrze obeznani, ma zapewne zdusić w zarodku oskarżenia o dyskryminowanie muzułmanów i rasizm. Ale jeśli walka z ekstremizmem ma zostać uwieńczona powodzeniem, prowadzący ją powinni uodpornić się na tego rodzaju sugestie. W przeciwnym razie zamiast walczyć z tym, z czym mają walczyć, będą koncentrować się na odpieraniu urojonych zarzutów, z fatalnym skutkiem dla sprawy. Przedstawiony przez prezydenta plan działań, które ma obejmować ustawa antyseparatystyczna, sprowadza się do trzech podstawowych punktów. Pierwszy dotyczy imamów, którzy nie będą mogli być kształceni za granicą ani kierowani do Francji przez inne kraje. Drugi wyklucza, by wsparcie finansowe państwa mogły otrzymywać te organizacje, stowarzyszenia czy fundacje, które nie respektują wartości republiki, takich jak między innymi fundamentalna zasada świeckości i rozdziału państwa i religii. Z tym zaś wiąże się punkt trzeci: zakaz nauki poza oficjalnym systemem edukacji.
Chodzi o to, by muzułmańskie dzieci nie pobierały nauki w domu czy w szkołach przy meczetach, w ten sposób bowiem zbyt często nasiąkają nienawiścią do państwa, które je przygarnęło, i do obowiązujących w nim zasad. Władze francuskie nie byłyby jednak sobą, gdyby tego rodzaju rozwiązań nie ubrały w formę powszechnego zakazu edukacji domowej. W ten sposób odsuwa się – oczywiste przecież i w zupełności zrozumiałe – podejrzenia, że przepisy są wymierzone w wyznawców islamu.
Władze podążają zatem tą samą drogą, na jaką weszły przed 20 laty, gdy stanęły wobec pytania, jak zakazać muzułmańskim uczennicom noszenia chust i zarazem nie spowodować wybuchu oburzenia i protestów. Najprościej było zakazać obecności w szkole wszelkich symboli religijnych – krzyży, gwiazdy Dawida, jarmułek i chust. I tak właśnie się stało.