Choć „zniszczona fizycznie i psychicznie”, Caster Semenya „nigdy nie przestanie walczyć”. W wywiadzie, którego biegaczka z RPA udzieliła stacji BBC, porównuje się nawet do… Jezusa Chrystusa.
Zawodniczka swoją afrykanka budową przypomina mężczyznę, „męskie” posiada też ilości testosteronu, który stał się dla Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej (IAAF) swego rodzaju „miernikiem kobiecości”. W kwietniu zeszłego roku uchwalono, że do rywalizacji dopuszczone będą tylko te zawodniczki, których organizmy produkują nie więcej niż 5 nanomoli testosteronu na litr krwi.
– Tu chodzi o prawa człowieka. Prawa do wolności. Prawo do tego, by być tym, kim się jest. Nie można nikogo dyskryminować – mówi. – Nie dzieli się mężczyzn na tych z krótkimi nogami i długimi. Z lepszymi włóknami mięśniowymi i gorszymi. Startują razem, choć nie mają równych szans. Jedyny istniejący podział to ten na kobiety i mężczyzn, a ja urodziłam się kobietą i czuję się nią. To proste. Sprawa się komplikuje, gdy ktoś zaczyna mieszać w to medycynę – dodaje.
Mistrzostwa świata w październiku, a Semenya i jej podobne sportsmenki wciąż nie wiedzą, czy będą mogły brać w nich udział. – Nie mogę powiedzieć, że jestem ofiarą. Myślę, że stanowię przykład. Jestem na tym świecie z jakiegoś powodu, jako żywe świadectwo. Mogłabym się nawet nazwać „zbawicielką” – przekonuje.
– Ten, kto czytał Biblię, rozumie, co mam na myśli. Jeśli miałabym do kogoś porównać swoje życie, to porównałabym je z Jezusem. Też zostałam ukrzyżowana, też wskazywano mnie palcami i wyzywano z nazwiska. Co najważniejsze: wciąż żyję. Stoję i walczę. Za siebie i za tych, którzy walczyć nie mogą – opowiada Semenya.